No tak wspomniałem "zmęczony" po ostatnich paru dniach, ale jak tu nie być "zmęczony" kiedy żegna się z rodziną i przyjaciółmi. Niestety skutki tego są odczuwalne następnego dnia toteż dla ich złagodzenia po wylądowaniu na przygranicznej stacji udałem się do spożywczego sklepu po jeden z miejscowych ogłupiaczy (czytaj piwo). Wydałem wszystkie ostatnie złotówki, aby nie przewracały się po kieszeniach, po czym wróciłem na stacje. Miałem jeszcze pół godziny do pociągu więc czekałem cierpliwie, a kiedy nadszedł czas wyszedłem na peron. Oczywiście musiałem czekać jeszcze 15 minut bo Eurocity z Warszawy do alpejskiego miasteczka Villach był opóźniony (dla PKP nic nowego), ale w końcu przyjechał. Wsiadłem i pożegnałem się z Polską.
Trafiłem na przedział z trzema osobami, dwoma dziewczynami, jedna z Macedonii, druga z Austrii i pana z Ukrainy, który mieszkał w Czechach. Dlatego właśnie uwielbiam podróże pociągami, zawsze trafi się ktoś ciekawy. Pan wysiadł w Ostrawie, a ja pozostałem z dziewczynami wdając się w konwersacje. Okazało się że nie tylko ja narzekam na polskie koleje, bo one również poprzedniego dnia miały przygody. Jedna z nich nie zdążyła na pociąg do Wiednia bo tym którym wówczas jechała był opóźniony o godzinę. Druga natomiast jechała zapchanym do granic możliwości pociągiem TLK z Krakowa do Katowic bo wszyscy wracali po nowym roku z imprez. Opowiedziałem im pewną historię, która mi sam opowiedział kiedyś ojciec, a jest ona oparta na faktach. Działo się to bodajże w latach 60 - tych XX wieku, podczas bardzo ciężkiej zimy na stacji w Suwałkach. Ludzie, którzy rano zebrali się na dworcu aby jechać do Białegostoku słyszeli tylko zapowiedzi spikerki z megafonu:
- Pociąg przyjedzie 10 minut opóźniony.
Po 10 minutach:
- Pociąg przyjedzie 20 minut opóźniony.
Znów po 10 minutach:
- Pociąg przyjedzie opóźniony godzinę.
W końcu ludzie czekali już godzinę i wtedy spikerka się odezwała ostatni raz:
- Pociąg przyjedzie... ale sama nie wiem kiedy.
Nasz pociąg był na szczęście opóźniony tylko o 10 minut i tak już zostało do samego Wiednia. Ja na następny na szczęście nie musiałem czekać tylko na jeden konkretny pociąg, bo w kierunku Innsbrucka, gdzie się udawałem jeździły one mniej więcej co godzinę. Dojechawszy do stacji pożegnałem się z dziewczynami i metrem ze stacji Wien Mailing dojechałem do dworca wschodniego. Tutaj oczywiście znów miałem okazje kupić moją ulubioną kanapkę z szynką i serem, którą polecałem przy okazji poprzedniej wizyty w Wiedniu i już po dwudziestu minutach od pobytu na stacji czekałem na odjazd pociągu. Wiedeń opuściłem przed godziną 1600.