Wyjechaliśmy z Zagrzebia. Moim fatalnym błędem było to że nie kupiłem wody do picia, w związku z czym 8 godzin jazdy umierałem z pragnienia. Dojechaliśmy do granicy, a w całym wagonie nie było nikogo oprócz mnie. Wszedł celnik i niezbyt kulturalnie poprosił o paszport i "drugi dokument" stwierdzający tożsamość. Dałem mu kartę kredytową i po uprzednim przepytaniu po co, na co i dlaczego, oraz sprawdzeniu plecaka poszedł sobie. Okazuje się że łatwiej z Unii Europejskiej wyjechać niż wjechać do niej z powrotem. Mijały godziny i w miarę przejazdu przez Węgry dosiadało się coraz więcej ludzi. Przejeżdżaliśmy przez Balaton, marzenie naszych rodziców o spędzeniu wczasów nad "węgierskim morzem". Tłumy kąpielowiczów wracało po upalnym dniu do swoich kempingów. W końcu około 22 pociąg dotarł na główny dworzec Kaleti. Poszedłem do bankomatu aby wyjąć węgierskie forinty, ale miałem problem z tym ile ich wyjąć bo inflacja w tym kraju odcisnęła piętno na nominałach i tak okazało się że mój standardowy przelicznik jakim jest kufel piwa kosztuje około 500 forintów. Ruszyłem w kierunku kolejnego dworca Nyugati, przy którym znajdował się hostel, niestety z powodu ciemności straciłem orientacje. Próbowałem jakoś pytać ludzi o drogę, jednak ku mojemu zdziwieniu mało kto mówił po angielsku. Mój węgierski jest na takim samym poziomie co mandaryński, czyli żadnym, toteż na migi jakoś udało mi się objaśnić ludziom o co mi chodzi i końcem końców dotrzeć do hostelu. Przywitał mnie bardzo ciekawy Chorwat, będący właścicielem noclegowni dla zbłąkanych turystów i chorwackiej restauracji znajdującej się przy nim. Mówił w pięciu językach, w tym polskim i większość swojego życia spędził na polach naftowych w północnej Afryce. Tego wieczoru położyłem się wcześnie spać i korzystając z możliwości zostania dłużej spałem do 10 rano.
Następnego dnia wyruszyłem na całodzienną wędrówkę po mieście. Korzystając z uprzejmości Chorwata, który po Polsku objaśnił mi jak trafić na dworzec Kaleti w drodze powrotnej zostawiłem swój plecak, więc upał był tego dnia bardziej znośny niż zwykle.
1.PLAC BOHATERÓW I OKOLICA
Spod dworca Nyugati ruszyłem do najważniejszego placu w całym mieście. Plac Bohaterów położony na północnych obrzeżach centrum miasta został ukończony w 1929 roku. Pomnik znajdujący się w centralnej części placu upamiętnia ofiary I wojny światowej, skąd też wzięła się jego nazwa. Był on miejscem wielu zgromadzeń publicznych m.in. podczas rewolucji w 1956 roku, kiedy to zniszczono stojący wówczas na placu pomnik Stalina. Po obu stronach znajdują się budynki Muzeum Sztuk Pięknych. Wszedłem na tyły placu gdzie znajduje się Park Miejski i doszedłem do zamku Vajdahunyad, będącego kopią zamku, który obecnie znajduje się w Rumunii. Całość kompleksu została zbudowana na potrzeby wystawy milenijnej z okazji 1000 lecia państwa Węgierskiego. Ruszyłem na zachód gdzie po drugiej stronie znajduje się Széchenyi Fürdő, czyli największy w Europie kompleks basenów i term, który w dzisiejszej formie został oddany do użytku w 1913 roku. Wsiadłem na stacji metra pod tą samą nazwą co termy i ruszyłem do centrum.
2. 5-TA DZIELNICA BELVÁROS
Całość Budapesztu podobnie jak Wiedeń podzielona jest na dzielnice numerycznie, ale większość z nich ma swoje nazwy. Wysiadłem na stacji przy monumentalnym budynku węgierskiej Opery. Została ona ufundowana przez cesarza Austro - Węgierskiego Franciszka Józefa I i oddana do użytku w 1884 roku. Spod budynku udałem się na południe, gdzie niedaleko pierwszego większego skrzyżowania znajduje się bazylika św. Stefana, będąca największym kościołem w stolicy. Ta potężna budowla jest siedziba archidiecezji Ostrzyhom-Budapeszt, a jej patronem jest pierwszy król Węgier, wyświęcony na świętego Stefan.
Zgłodniałem odrobinę więc wpadłem do pobliskiej restauracji i zamówiłem miskę gulaszu i kufel piwa. Nigdy przedtem nie jadłem tak wybornego gulaszu, w wielkiej talerzu, z dużymi kawałkami ziemniaków i kiełbasy, po prostu niebo w ustach.
Po posiłku wyszedłem i uliczkami obok siedziby węgierskiej telewizji doszedłem do brzegu Dunaju.
3. 1-SZA DZIELNICA VÁR
Doszedłem nabrzeżem do słynnego łańcuchowego mostu Széchenyi lánchíd który został ukończony po 10 latach budowy w 1849 roku. Budowa została zorganizowana przez szkockiego inżyniera Adama Clarka. Zatrzymałem się na środku mostu, skąd miałem doskonały widok na okoliczne wzgórze, na którym było atrakcji co niemiara.
Pierwszy to Zamek, druga najważniejsza budowla po budynku parlamentu w mieście. Historia tego obiektu jest bardzo burzliwa. Przez kilkaset lat przechodził on z rąk do rąk i był rozbudowywany, lub niszczony. Dzisiejszy wygląd z licznymi zmianami po odbudowie ze zniszczeń ostatniej wojny zawdzięczamy cesarzowi Franciszkowi Józefowi, który zlecił przebudowę pod koniec XIX wieku.
Patrząc dalej na prawo widać było zarysy resztki dawnych murów obronnych, zwanych potocznie basztą Rybacką oraz sylwetkę wieży najbardziej znanego kościoła na Węgrzech, pod wezwaniem najświętszej Maryi Panny, zwanym popularnie kościołem Macieja.
Dotarłem do drugiego brzegu i przez długi uliczny tunel pod wzgórzem zamkowym przedostałem się na drugą stronę. Ulicą Attila út doszedłem do Placu Moskiewskiego Moszkva tér. Stąd był już tylko kawałek do dolnej stacji kolejki zębatej. Po dostaniu się tam za około 500 forintów wjechałem na samą gorę wzgórza, gdzie znajduje się doskonały punkt obserwacyjny miasta i coś jeszcze...
4. DZIECIĘCA KOLEJKA NA BUDAPESZTAŃSKIM WZGÓRZU
Historia jest prosta w latach 1948 - 1950 roku na północno - zachodnim wzgórzu miasta powstaje kolejka wąskotorowa, których głównymi operatorami są dzieci. One zapowiadają pociągi, sprzedają bilety, sprawdzają je w pociągu, dają sygnał do odjazdu i kontrolują przepływ ruchu. Robią wszystko oprócz prowadzenia pociągu. Ponad półgodzinna przejażdżka na 11 kilometrowym odcinku z lokomotywą parową, podczas wspinania się lub zjeżdżania z budapesztańskich wzgórz jest niezapomnianym przeżyciem, i co najciekawsze mało wspominanym w tradycyjnych przewodnikach po mieście. Polecam.
5.POWRÓT DO HOSTELU
Wsiadłem w tramwaj nr 61 i wróciłem z powrotem na plac Moskiewski. Stamtąd rozkopanymi drogami przez drogowców do Mostu Małgorzaty. Po wejściu na niego mogłem podziwiać w całości perłę budapesztańskiej architektury, czyli budynek Parlamentu. Budowę tego neogotyckiego obiektu rozpoczęto w 1885 roku a ukończono w 1904 roku. Podczas prac zużyto 40 kilogramów złota i kilkadziesiąt milionów cegieł.
Przeszedłem przez most i w krótkim czasie doszedłem do dworca Nyugati.
Po dworcu Kaleti jest to drugi największy dworzec kolejowy w Budapeszcie. Budowa została ukończona w 1877 roku przez firmę Eiffela.
Powróciłem do hostelu i odebrałem plecak. Pożegnałem się z właścicielem i zgodnie z jego wskazówkami wsiadłem w tramwaj przed hostelem, którym dojechałem pod dworzec Kaleti. Do pociągu pozostała jeszcze godzina więc zakupiłem "odpowiednie napoje" na drogę i ruszyłem w kierunku hali dworcowej. Upał dzisiejszego dnia dogorywał, ale pod przeszklonym dachem dworca i tak byłą sauna. Tłumy czekały na pociągi, które z jakiegoś powodu były opóźnione. Pociąg do Bukaresztu 2 godziny, mój do Warszawy z osobnymi wagonami do Pragi i Krakowa 20 minut. Otworzyłem puszkę piwa (o dziwo wszyscy jakoś pili piwo z puszki na dworcu i nikt się tym nie przejmował) i obserwowałem jak panowie na składanych papierowych szachownicach grają w szachy. Jeden z nich zaproponował mi grę za 200 forintów, ale grzecznie odmówiłem, bo pan który gra codziennie kilka godzin nie dałby mi nawet 5 minut na grę.
W końcu mój pociąg się podstawił i wsiadłem do pustego przedziału. Wagon dalej od mojego był do Krakowa, ale zanim dotarłem do celu pozostał mi ostatni punkt tej podróży. Jeszcze tylko 24 godziny i będę w Polsce.