Właściwie to nie byłoby tego kolejnego małego państwa gdyby w latach 20 ubiegłego wieku Lichtenstein stałby się częścią Austrii. Jednak ze względu na panujący po wojnie kryzys tak się nie stało. Lichtenstein związał się jednak silniej z zachodnim sąsiadem (stąd m. in. walutą jest frank szwajcarski). O ciemnych stronach nie będę pisał, wyżyłem się wcześniej na Monako, wspomnę jednak że pod względem rajów podatkowych Lichtenstein dostał po łapach w 2008 roku, głównie od Niemczech, którzy wyśledzili że ich obywatele ukrywają przed państwem swoje dochody w tzw "szarej strefie", czyli Lichtensteinie.
Państwo jak państwo, w porównaniu z Monako niema tutaj kasyn luksusów, no i morza. Jest za to całkiem przyjemny krajobraz i świeże górskie powietrze.
Po przejściu około trzech kilometrów wszedłem do stolicy księstwa Vaduz. Minąłem neogotycką katedrę św Floriana wybudowaną w 1873 roku i po przejściu kilkuset metrów wszedłem na plac przed parlamentem, a tutaj obiektów wartych zobaczenia kilka. Pierwszy to zabytkowy już budynek gdzie niegdyś mieścił się parlament, drugi natomiast to nowoczesny budynek obecnego parlamentu z trochę przesadzoną konstrukcją dachu. Kawałek dalej znajduje się główny plac, przy którym rozpościerają się liczne sklepy z pamiątkami i restauracje. Przysiadłem w jednej z knajpek i zamówiłem frytki i piwo. Akurat miałem ładny widok na wspomnianą ulicę i zamek na wzgórzu królujący nad miasteczkiem. Ów zamek jest najważniejszym punktem w Vaduz i Lichtensteinie. To właśnie tam mieszka rodzina książęca. Pomieszczenia nie są dostępne do zwiedzania, ale można oczywiście podejść do niego z bliska. Ja nie miałem zupełnie ochoty na wspinaczkę więc zostałem na dole i stąd podziwiałem zabytek. Mini obiad zakończył się i poszedłem na autobus, który miał mnie zawieść do szwajcarskiej stacji Buschs. Moja dwugodzinna wizyta w Lichtensteinie zakończyła się.