Geoblog.pl    cyprianbednarczyk    Podróże    W stronę Marakeszu / Towards Marrakech    W stronę Marrakeszu / Towards Marrakesh
Zwiń mapę
2012
07
lut

W stronę Marrakeszu / Towards Marrakesh

 
Maroko
Maroko, Merzouga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1173 km
 
FOR ENGLISH VERSION PLEASE SCROLL DOWN

PL

O szóstej rano nasz sen został brutalnie przerwany i w ciemnościach przy temperaturze kilka stopni poniżej zera wsiedliśmy na wielbłądy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety podczas wczorajszych eskapad po wydmach Operator zgubił aparat z zapisanymi wszystkimi zdjęciami z tej wyprawy, więc jego humor nie był zbyt dobry. Zatrzymaliśmy się w połowie marszu, kiedy już słońce wschodziło ponad horyzont aby zrobić zdjęcia. Po obserwacji jak dzień zbudził się do życia wsiedliśmy z powrotem na wielbłądy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Było tak zimno że stopy zupełnie mi skostniały, a woda w butelce zamieniła się w lód, jednak niedługo potem dotarliśmy na śniadanie. Nasz bus był już podstawiony więc udaliśmy się w drogę do Marrakeszu. Zatrzymaliśmy się jednak w oddalonej o kilkanaście kilometrów miejscowości Rissani. Akurat tak się złożyło że 5 lutego wypadło islamskie święto narodzin Mahometa. Zwiedziliśmy pobliski meczet, oraz kolejny warsztat rzemieślniczy, tym razem wyrabiający biżuterie. Jak się okazało Rissani było pierwszym i najważniejszym miastem handlowym nie tylko Maroka, ale również Północnej Afryki, to właśnie przez tą drobną jak by się zdawać mogło osadę przechodziły najważniejsze handlowe karawany z towarami i wokół tego ważnego węzła komunikacyjnego powstała dzisiejsza osada. Cały dzień spędziliśmy na pokonanie kilkuset kilometrów do Marrakeszu. Przez ostatnie 2 dni nasza 9 osobowa ekipa licząca angielską parę, marokańską parę, dwie dziewczyny z Katalonii, dwie dziewczyny z Korei Południowej, Chinkę, Portugalkę i Brazylijkę zżyła się ze sobą, dlatego postanowiliśmy wybrać się na wspólną kolacje w Marakkeschu. Niestety przybyliśmy przed godziną 21 co nie pozwalało nam na zrealizowanie tego planu. Z małym trudem udało nam się znaleźć nocleg za 70 dirhamów (26 zł) w jednej z położonych w medynie riad. Riada to nic innego jak prywatny dom, zazwyczaj złożony z kilku pokoi o cenie niższej, niż cena w hotelu. Nasza posiadała 3 kondygnacje z tarasem na samej górze, jednak najciekawszy był dziedziniec który posiadał fasadę z mozaiki i fontannę na środku. Zmęczeni podróżą dość szybko ułożyliśmy się do snu. Ostatniego dnia nie mieliśmy zbyt wiele do roboty. Zjedliśmy śniadanie i zostawiwszy bagaż w riadzie ruszyliśmy w okolice medyny aby coś zjeść i kupić kilka pamiątek. Mieliśmy zbyt dużo czasu więc po raz ostatni smakowaliśmy Maroko, zwłaszcza z tej kulinarnej strony. Przechodząc przez którąś z wąskich uliczek zaczepił nas chłopak ze sklepu z przyprawami i tak się zaczęło. Nie był to jakiś nagabywacz, ale dość solidny sprzedawca jak na wiek 17 lat na które wyglądał. Dostaliśmy solidną dawkę wiedzy na temat przypraw i marokańskich specjałów, zaprezentował nam praktycznie wszystkie dostępne w jego małym sklepiku przyprawy i jak na solidnego kupca również przystało poczęstował nas herbatką z zmieszanymi ziołami i przyprawami. Oczywiście sami się skusiliśmy na poznanie właściwości niektórych z nich, przykładowo od jakiegoś czasu cierpiałem na lekki ból zęba więc zapytałem chłopaka czy ma coś „na ząb”, ściągnął z górnej półki słoik ze znajomymi mi goździkami, podał kilka i kazał trzymać nie rozcierając pod zębem. Jakie było moje zaskoczenie kiedy po kilkunastu minutach poczułem znajomy mi smak i zapach z gabinetów dentystycznych, ból ustał. Operator z kolei przeziębił się na pustyni. Tak nie pomyliłem się przeziębił się na pustyni, doszło nawet do tego że na smak słowo Sahara reaguje kichaniem. Dostał solidną dawkę nieznajomego nam specyfiku który dodany do herbaty przeczyszcza drogi oddechowe, a smakiem przypomina drażetki Halls. Zrobiliśmy oczywiście małe zakupy, udało mi się zakupić woreczek kurkumy i zmielonego kminku, który nie był do tej pory moją ulubiona przyprawą, dlatego że nie miałem styczności z mieloną jej formą która jest niezwykle aromatyczna. Ruszyliśmy w drogę powrotną do riady i tutaj trochę się zapędziłem bowiem moja ułańska fantazja zawiodła nas w najdalsze zakątki tego miasta w mieście. Nie ukrywam że sam chciałem to zrobić, czyli zgubić się i poczuć ponownie atmosferę z Fezu, czyli prawdziwe Maroko. Jednak było już późno i trzeba było się śpieszyć. Postanowiliśmy przedtem że na lotnisko dojdziemy na piechotę, jako że jest położone zaledwie 3 kilometry od centrum (jak się później okazało było to w linii prostej). Odnaleźliśmy drogę do riady. Niestety brama była zamknięta. Jakiś człowiek po francusku tłumaczył nam że jest drugie wejście wiec poszliśmy za nim, kiedy dotarliśmy na miejsce doszliśmy do wniosku że zaprowadził nas do nowej riady, myśląc że szukamy noclegu. Rozglądaliśmy się po pomieszczeniach i nie mogliśmy się odnaleźć, wszystko było poprzestawiane w końcu jednak okazało się że to nasza riada. Wzięliśmy bagaż i ruszyliśmy w dalszą drogę. Etap następny piwo na drogę. Nic z tego, okazało się że w soboty, niedziele i poniedziałki większość sklepów jest zamknięta, przekonaliśmy się o tym bezskutecznie szukając otwartej poczty. Pozostało nam tylko zjeść coś przed drogą i ruszyć na lotnisko. Marsz trwał dokładnie godzinę, jednak po pół godzinie zaczęliśmy jednak panikować bo nie dość że się ściemniło to jeszcze lotniska nie było widać, ostatnie dziesięć minut prawie że biegliśmy jednak udało nam się w końcu dostać na miejsce. Szybka odprawa, wypełnianie bzdurnych formularzy wyjazdowych, kontrola paszportu i już byliśmy po drugiej stronie. Tak kończy się ta przygoda, niezwykle udana. Piszę te słowa siedząc na lotnisku w Manchesterze, gdzie jeszcze w moich uszach brzmią klaksony i ryk silników motorowerów, gdzie ktoś woła „Hello My Friend” czy „Bonjour Monsieur,” gdzie nikt nie próbuje mi czegoś na siłę sprzedać, ani nikt nie krzyczy za moimi plecami „berek” próbując przejechać przez wąską uliczkę medyny. Trudno będzie mi powrócić przez kilka następnych dni do angielskiej mentalności, obym tylko nie próbował negocjować ceny za bilet w autobusie. Jedno jest pewne, ciąg dalszy na pewno nastąpi.

Statystyki:
Hasło przewodnie wyprawy: „La Linea de la Concepcion. Siempre!”
Ilość spotkanych naciągaczy: niezliczona;
Ilość spławionych naciągaczy: 6;
Ilość osób oferujących kif (marihuana) lub hasz: 10-15;
Liczba przejazdów taksówką: 2;
Liczba goniących nas taksówkarzy: 3;
Liczba wypitych kaw: 15-20;
Najmniejsza cena kawy 6 dirham;
Największa cena kawy 12 dirham;
Ilość widzianych makaków na wolności: 15;
Ilość widzianych makaków w niewoli: 2;
Ilość widzianych transwestytów: 2;
Ilość przerzuconych przez granice makaków: 0;
Ilość zatruć pokarmowych: CB-0, Operator-1;
Podczas realizacji tego blogu nie ucierpiał żaden wielbłąd, makak tudzież inne pustynne stwory. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń występujących w rzeczywistości jest jak najbardziej realne. CDN

ENG

About six in the morning our sleep was rudely interrupted and in the dark at a temperature several degrees below zero we got on the camels and went on our way back. Unfortunately, during yesterday's escapades in the dunes Operator lost his camera with saved all the pictures from this trip, so his humor was not very good. We stopped in mid-march, once the sun rose over the horizon to take pictures. After a follow-up as the day woke up to life we ​​got back on the camels and went on our way. It was so cold that my feet completely ossified, and the water in the bottle turned into ice, but soon after we arrived for breakfast. Our bus had already been substituted so we went out toward Marrakesh. We stopped a few miles away in the village Rissani. Just so happened that February 5 dropped out Islamic feast of the birth of Muhammad. We visited a nearby mosque, and another craft workshop, this time produced jewelry. As it turned out Rissani was the first and most important trading town, not only in Morocco, but also North Africa, it is through the fine as that might seem the most important village passed the caravan trade of goods in and around the major junction was present settlement. We spent the whole day to beat hundreds of kilometers to Marrakech. For the past two days, our team of nine persons counting the English pair, Moroccan couple, two girls from Catalonia, two girls from South Korea, China, Brazilian and Portuguese make friend and together, we decided to go for a joint dinner in Marrakesh. Unfortunately, we arrived before the 9pm which did not allow us to realize this plan. With little difficulty we managed to find accommodation for 70 dirhams (5.20 zł) in one of the located in the medina riad. Riada is nothing but a private house, usually composed of several rooms at a price lower than the price at the hotel. We have 3 floors with a terrace at the top, but most interesting was a courtyard which had a facade of mosaics and a fountain in the middle. Tired of traveling quite quickly we laid down to sleep. The last day we did not have too much to do. We ate breakfast and leaving luggage in the riad we went around medina to get something to eat and buy some souvenirs. We had too much time so the last time taste Morocco, especially in the culinary side. Passing through the narrow streets caught us a boy from the store with spices and so it began. It was not a stretcher, but pretty solid seller who looked like as the age of 17 years. We got a strong dose of knowledge about spices and Moroccan specialties, presented us with virtually all available in his small shop and spices as well befits a solid buyer then offered us tea mixed with herbs and spices. Of course we are asked to know the properties of some of them, for example, for some time I suffered for slight toothache so I asked the boy if he has something "to the tooth", pulled from the top shelf a jar with cloves, gave some and had not kept rubbing the tooth. What was my surprise when, after several minutes I felt a familiar taste and smell of the dental office, the pain subsided. Operator, in turn, caught a cold in the desert, came up to the fact that for the word Sahara he reacts sneezing. He got a solid dose of a stranger mixtures added to the tea purges inhalation, and taste like sugared Halls. We did a little shopping, of course, I managed to buy a bag of turmeric powder and ground cumin, which was not so far my favorite spice, so I had no contact with the ground that its form is very aromatic. We went on our way back to the Riads and lost in medina a little bit because my imagination took us to the farthest corners of the city in the city. I must admit that I wanted to do it, or get lost again and feel the atmosphere of Fez. But it was late and we had to hurry. We decided that to the airport we walk, as it is located just 3 kilometers from the center (as it turned out it was in a straight line). We found its way to the Riad. Unfortunately the gate was closed. Some man explained us that there is a second entrance so we went with him when we got there we came to the conclusion that he led us to a new Riad, thinking that we are looking for accommodation. We looked around the room and we could not find it, everything was in different places in the end it turned out that it is our riad. We took the luggage and went on the way. Next stage, beer on the way. None of this, it turned out that on Saturdays, Sundays and Mondays most shops are closed, we found out about it unsuccessfully searching for an open post office. Left us only to eat something before the road and go to the airport. The march lasted exactly an hour, but after half an hour we started to panic because I did not, however, that it was dark enough that the airport was not yet seen, by last ten minutes we almost ran but we managed to finally get to the place. Quick check-in, filling in silly forms, passport control and we were on the other side. Thus ends this adventure, very successful. I am writing these words while sitting at the airport in Manchester, where I still hear sounds in my ears, horns and roaring engines of motorcycles, where someone calls out "Hello My Friend" and "Bonjour Monsieur," where no one is trying to force me to sell something, and no one cries for my back, "berek!" trying to cross the narrow street of the medina. It will be difficult for me to come back the in next few days to the English mentality, may I just did not try to negotiate a price for a ticket on the bus. One thing is certain, continued surely follow.

Statistics:
The motto of the expedition: "La Linea de la Concepcion. Siempre! "
Number of hustlers met: countless;
Number of persons offering kif (marijuana) or hash: 10-15;
The number of journeys by taxi: 2;
Number of chasing us taxi drivers: 3;
The number of coffee drunk: 15-20;
The lowest price of coffee 6 dirham;
The greatest price of coffee 12 dirham;
Number seen macaques in the wild: 15;
Number seen in captive macaques: 2;
Number seen transvestites: 2;
Number slung over border macaques: 0;
Number of food poisoning: CB-0, operator-1;
During the implementation of this blog does not suffer any camel, macaque or would be other desert creatures. Any resemblance to persons and events that occur in reality it is as realistic as possible. CDN
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
cyprianbednarczyk
Cyprian Bednarczyk
zwiedził 37% świata (74 państwa)
Zasoby: 259 wpisów259 64 komentarze64 2570 zdjęć2570 23 pliki multimedialne23
 
Moje podróżewięcej
26.02.2019 - 25.06.2019