Wstałem przed piątą, aby zdążyć na bardzo poranny pociąg. Miałem nim jechać prawie cztery godziny, ale niestety to było jedyne połączenie tak wcześnie rano, aby móc dostać się na wybrzeże adriatyckie. Postanowiłem żeby zminimalizować koszty podróżować pociągami regionalnymi (na wszystkie pociągi ważniejsze od regionalnych trzeba we Włoszech posiadać rezerwacje), które w niektórych miejscach jeżdżą z prędkością polskiego interCity. Dopiero po jakiejś półtorej godziny jazdy zaczęło świtać. W miarę posuwania się na północ teren stawał się górzysty, a co za tym idzie bardziej dla mnie pasjonujący. Pociąg wspinał się po pojedynczym torze na wzgórza, wijąc się przy tym na zakrętach jak wąż. W końcu wjechał do tunelu. Po paru minutach wyjechał w zupełnie innym świecie, pokrytym wszędzie zimowym puchem, na gałęziach ziemi i ledwo widocznej rzece, gdzie jeszcze 5 minut wcześniej nie było jakichkolwiek oznak zimy. Przejechałem przez okręg Perugia, który ponad rok wcześniej został dotknięty silnym trzęsieniem ziemi i powoli, aczkolwiek wytrwale dojechałem do wschodniego wybrzeża Włoch.
Wysiadłem na stacji Falconara Marittima, gdzie miałem czekać około godziny na następny pociąg. Moim oczom ujrzał się cudowny choć zimowy widok Adriatyku, który jak się okazało położony jest zaledwie 50 metrów od stacji. Jako że miałem jeszcze około godziny do pociągu postanowiłem zjeść małe śniadanie w pobliskiej kawiarni. Jeszcze wtedy się nie nauczyłem że wchodząc do kawiarni we Włoszech zamawia się u jednej osoby i płaci jej, dostaje się rachunek i z tym rachunkiem idzie do drugiej, która go realizuje. Ja zrobiłem zupełnie na odwrót ale Włosi przyzwyczajeni są do tępych turystów. Tak samo jak w Portugalii i w ogóle w większości południowych krajów gdzie klimat jest gorący pija się tzw espresso, czyli małego szatana w kubeczku wielkością niemal przypominające te z domku dla lalek. Do tego zjadłem dwie słodkie bułki z nadzieniem i można już było to nazwać śniadaniem. Poszedłem za potrzebą. Na dworcu była tylko jedna toaleta, którą była... muszla porcelanowa w ziemi. Z resztą w większości dworców w miasteczkach takich jak to są takie toalety, nie można usiąść, tylko trzeba kucnąć, niestety nie mam tej formy co skoczkowie narciarscy przy zjeździe więc moje nogi szybko mnie zabolały.
Doczekałem się kolejnego pociągu i ruszyłem w kierunku Rimini. Szlak kolejowy ciągnął się przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża adriatyckiego. O tej porze roku były praktycznie opustoszałe, gdzieniegdzie można było tylko zobaczyć jakiegoś biegacza, parę spacerującą plażą lub stadko mew, oprócz tego zupełna pustka. Również budynki hotelów i restauracji były zamknięte, tak jakbym przejeżdżał przez miasteczka widma.
Około godziny 12 dojechałem do Rimini, ale zanim wyszedłem z pociągu musiałem jeszcze poczekać około 10 minut bowiem padło w całym składzie zasilanie z jakiegoś powodu. Wydostałem się w końcu i wyszedłem na miasto. O zwiedzaniu absolutnie nie było mowy, zresztą nie jest to jakieś szczególnie atrakcyjne miasteczko pod względem turystycznym. Wyszedłem przed dworzec i szukałem swojego autobusu. Oczywiście na zachętę padał deszcz więc zanim go znalazłem zdążyłem zmoknąć. Dla tych którzy wybierają się do San Marino informacja że autobusy kursują co dwie godziny (cena około 4 euro w jedną stronę), a przystanek znajduje się dokładnie naprzeciwko budynku dworca. W moim życiu jakoś wszystko tak się układa na styk i tak samo podczas tego dnia szczególnie, bo oto znalazłem autobus o godz 1205 a wyjazd miał być o 1200 więc na następny czekał bym około 2 godzin, co stawiało pytanie czy w ogóle odwiedził bym San Marino?