DROGA DO BUŁGARII
Jako że kierowcy zdecydowali się na przejazd z powrotem inną drogą, jechaliśmy zupełnie inaczej. Pierwsza droga orientacyjnie wiodła przez serce rumuńskich Karpat: Arad, Deva, Sibiu, Rimnicu Vilcea, Pitesti, Bukareszt i Giurgiu. Kierowcy zdecydowali się zmienić drogę, ponieważ większa część trasy wiodła przez wąskie, kręte górskie drogi.
Podróż przez Rumunię rozpoczęła się na granicy węgiersko - rumuńskiej małą awanturą z celnikami. Wyjeżdżając na kolonię ojciec przestrzegał mnie że Rumunia jest krajem dzikim, nie tylko ze względu na środowisko naturalne, ale ze względu na ludność. Słyszałem opowieści że w niektórych krajach celnicy tylko za krzywe spojrzenie potrafią przetrzymać kogoś na granicy kilka godzin, co nie było zbyt dalekie od prawdy, wprawdzie staliśmy niecałą godzinę ale ci urzędnicy państwowi zapewne czekali tylko na łapówkę. W końcu po małych sprzeczkach ruszyliśmy dalej. Zapewne moja kuzynka miała się gorzej, bo do Grecji w tym samym czasie jechała przez Jugosławię i pogrążoną wówczas w wojnie Macedonię, gdzie jak opowiadała z daleka widać było płonące domy.
Jechaliśmy w ciemności lokalną drogą aż po kilkunastu minutach wjechaliśmy do Aradu. Była około pierwsza w nocy, a w tym pierwszym, większym mieście po przekroczeniu granicy nie było widać ani jednej osoby. Nawet obecne tutaj tramwaje nie pokazywały swojej obecności, kiedy przez dłuższy czas jechaliśmy wzdłuż torów. Miasto to jest między innymi zdane z tego że jako pierwsze we Wschodniej Europie wprowadziło kolej elektryczną (ósmą na świecie) i jako drugie powstało przeciwko rządom komunistycznym w 1989 roku. W końcu moje zmęczenie zwyciężyło nad ciekawością i zasnąłem.
Obudziłem się rano, dzień dopiero wstawał, a my sunęliśmy po jakieś równinie. Wszystko co najciekawsze w tym kraju turystycznie zostało z tyłu. Góry transylwańskie wraz ze słynnym zamkiem Drakuli zginęły parę godzin wcześniej w ciemnościach. Patrząc dzisiaj na Google Earth wiem że obudziłem się przed miastem Sibiu, a więc zaledwie niecałe 250 kilometrów drogi.
Sibiu, miasto w położone w centralnej części Rumunii u podnóża transylwańskich Karpat, założone zostało w 1190 roku przez niemieckich osadników, stało się ważnym punktem handlowym w regionie. Miasto to jest jednym z najważniejszych miast w historii kraju, wiele "rzeczy" było zapoczątkowanych tutaj m. in.: pierwsze zoo w kraju, pierwsza książka wydrukowana w języku rumuńskim, pierwsza linia energetyczna i apteka. Miasto posiada wiele cennych zabytków, które nie zostały wyburzone i zamienione w bloki mieszkalne, tak jak miało to miejsce w Bukareszcie. W 2007 roku wraz z Luksemburgiem stało się Europejskim Miastem Kultury.
Wyjechaliśmy z miasta i tutaj rozpoczęła się najciekawsza jak dotąd podróż, albowiem droga wiodła przez dolinę Oltului, wzdłuż rzeki i szlaku kolejowego który co jakiś czas przecinał się z drogą. Z obu stron otaczały nas nieraz strome wzgórza Karpat, na które co jakiś czas wdrapywaliśmy się serpentynami. W końcu dojechaliśmy do kolejnego miasta. Rzeka Olt, która wiodła nas aż do Ramnicu Valcea poprzecinana jest zaporami wodnymi, więc w końcu udając się w stronę stolicy musieliśmy ją przekroczyć. Właśnie w tym mieście powstał hymn narodowy Rumunii i Mołdawii Deşteaptă-te, române! (powstań Rumunie!), pierwszy raz był tutaj śpiewany. Miasto było cennym miejscem zabytkowym w historii kraju, niestety większość tej pamięci została zniszczona przez budynki soc-realizmu w latach 80-tych XX wieku.
Sunęliśmy dalej ku ostatniemu miastu przed Bukaresztem. Ta ostatnia część wiodła poprzez kręte górskie drogi Karpat, poprzecinane co jakiś czas małymi wiejskimi domkami z tradycyjnymi czerwonymi ceglastymi dachówkami, co jakiś czas dało się również zauważyć stare walące się drewniane chałupy. Po około godziny jazdy zostawiliśmy za sobą ostatnie wzgórza gór i wjechaliśmy na równinę, która miała nas zawieść wprost do granicy. Znaleźliśmy się w Pitesti, mieście w którym znajduje się ważny węzeł komunikacyjny, oraz fabryka słynnego rumuńskiego samochodu Dacia. Piętno komunizmu odbiło się w prawie każdym zakątku tego kraju, również tutaj w tym mieście we wczesnym stadium tego ustroju istniało tu więzienie polityczne, gdzie przeprowadzano doświadczenia nad praniem mózgu. Oprócz tego wszystkiego wizualnie zrobiły na mnie wielkie wrażenie kominy destylacyjne z których unosił się ogień, albowiem w mieście znajduje się rozbudowany przemysł petrochemiczny, który był celem Nazistów podczas II wojny światowej.
Góry zostały za nami a my wyjechaliśmy na równinę, która dała możliwość do budowy pierwszej z dwóch autostrad. Budowa tego odcinka łączącego Bukareszt z Pitesti rozpoczęła się w latach 60-tych XX wieku a zakończyła rok przed moim przybyciem tutaj czyli w 2000 roku! Odcinek był wręcz idealny, trzypasmowa równa droga bez żadnych skrzyżowań doprowadziła nas prosto do Bukaresztu, no może aż za daleko, bo z tego co wiem dzisiaj to w centrum stolicy Rumunii nie powinienem w ogóle być...
BUKARESZT
Nie wiem co było powodem że znaleźliśmy się w centrum, być może obwodnica była zamknięta, albo oznakowanie było złe i kierowcy nie zjechali na czas. Nie wiem. W każdym bądź razie znalazłem się w centrum. Pierwsze wrażenie było takie jakbym znalazł się w jakimś wielkim blokowisku, gdzieś w Ursynowie, lub Nowej Hucie, nic bardziej mylnego. Droga ciągła się przez jakiś czas aż dojechaliśmy do któregoś z kolei skrzyżowania. Kierowcy sami nie wiedzieli jak jechać więc pytali się co jakiś czas mieszkańców o drogę do granicy. Na którymś ze skrzyżowań podszedł mały chłopak na łyżworolkach i poprosił o drobne. Pomyślałem sobie że jak na stolicę tak wielkiego kraju to jest zatrważające. W dawnych czasach Bukareszt był jednym z najważniejszych miast we wschodniej Europie, nie bez przyczyny zwany "Paryżem Wschodu".
Pierwsza wzmianka o Bukareszcie pochodzi z 1459 roku. Była wielokrotnie w ciągu wieków przejmowana i niszczona, bądź odbudowywana m. in. przez Turków osmańskich i Rosjan. Wiele razy była również niszczona przez pożary i trzęsienia ziemi. Dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1881 roku i utworzeniu Królestwa Rumunii rozpoczął się renesans miasta. Rozbudowano je znacznie i utworzono ścisłe centrum z zabytkowymi już dzisiaj kamienicami. Miasto przetrwało zawieruchy wojen światowych i bombardowania, jednak dopiero po dojściu do władzy komunistycznego dyktatora Nicolae Ceauşescu w 1965 nastało dla miasta "średniowiecze". Dzięki jego polityce "systematyki" niszczono masowo przedmieścia oraz zabytkowe dzielnice by postawić na nich głównie bloki mieszkalne. Największym przykładem tego bezsensownego działania jest Pałac Republiki, jeden z największych budynków na Ziemi, wraz z Pentagonem największy budynek administracyjny na świecie i zdecydowanie najdroższy budynek administracyjny na świecie. Jego budowa rozpoczęła się w 1983 roku i całość konstrukcji zakończona została wraz ze śmiercią dyktatora w 1989 roku, jednak w planach było jeszcze wybudowanie monumentalnej wieży zegarowej, który wskazywał by Rumunom czas rumuński, nie powiązany z europejskim. Do wybudowania tak monumentalnej budowli potrzebny był wielki plac, więc została wzniesiona na wzgórzu, które poszerzono znacznie, wyburzono 30 000 miejsc mieszkalnych oraz zabytkowe kościoły i synagogę. Budowla mieści 1100 pokoi 2 podziemne parkingi i 12 monumentalnych sal przyozdobionych ceramiką, kryształem, obiciami klonowymi i dębowymi i wiele innych urozmaiceń. Wszystko to dla dyktatora i jego świty, podczas gdy lud żył w tak niesłychanej biedzie że z braku środków utrzymania rodziny masowo decydowały się na wysyłanie swych dzieci do sierocińców.
W końcu po prawie pół godziny błądzenia po stolicy wyjechaliśmy na właściwą drogę ku granicy. W ciągu całego przejazdu przez miasto nie widziałem ani jednego zabytku tylko same bloki, a na południowych przedmieściach małe domki i jakieś drobne warsztaty. Droga do granicznego miasta Giurgiu, oczywiście na sam koniec nie mogło się odbyć bez niespodzianki. Zatrzymał nas pewien człowiek, który twierdził że pobiera podatki za wjazd na most przez Dunaj łączący oba kraje. Nie przepuścił nas dopóki mu nie zapłaciliśmy, jak się później okazało ten sam podatek pobierany jest bezpośrednio na przejściu. Tam wysiadłem z autobusu. Czekaliśmy na odprawę, było chyba ponad 30 stopni ciepła. Po około pół godziny wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy do Bułgarii.
DROGA Z POWROTEM
15 lipiec 2001. Z Bułgarii wyruszaliśmy późnym wieczorem i po przejechaniu kilkuset kilometrów znaleźliśmy się na granicy w Ruse. Był wczesny ranek i zapowiadał się kolejny gorący dzień. Wyjeżdżając z Giurgiu zabraliśmy po drodze celnika, który skończył zmianę na granicy i jechał do stolicy. Spekulanci opłat mostowych zanikli gdzieś w ciemnościach, niewykluczone że przestraszyli się naszego pasażera. Po ponad godzinie dojechaliśmy do Bukaresztu gdzie pożegnaliśmy gościa. Tym razem bardziej doświadczeni kierowcy wiedzieli jak przejechać przez stolicę i po dwudziestu minutach byliśmy już za nią. Dzieciaki zaczęły się wybudzać ze swojego snu a ranek zapanował na dobre. Trasa powrotna wyglądała mniej więcej tak: Bukareszt, Craiova, Turnu - severin, Lugoj, Timisoara i Arad.
Być może trasa jaką obrali kierowcy mogła wydawać się lepsza, jednak nie ma możliwości przejeżdżając przez Rumunię, aby nie natknąć się na pasma górskie. Jako że przed rokiem 2002 z raportu Unii Europejskiej do którego dostałem się przypadkiem, tylko 1% autostrad spełniało standardy europejskie, a reszta dróg krajowych nie spełniało ich praktycznie w ogóle (słabe oznakowanie, zły stan nawierzchni, wąskie drogi itp) podróżując po tym kraju 8 lat temu transportem kołowym mogło się wydawać nie lada zadaniem, bo nawet u nas w Polsce drogi wydawały mi się wtedy dużo lepsze. Jedno jest pewne widoki i krajobrazy jakie oferuje ten kraj rekompensują wszystko. Gnając jedną właśnie z takich małych drug, jak na razie nie obserwowaliśmy niczego ciekawego oprócz płaskiego terenu Wołoszczyzny porośniętej łąkami i pszenicą, która była świadkiem niejednego konfliktu, głównie z Imperium Osmańskim, Austrią i Rosją, ale nie tylko. Po około dwóch godzinach dojechaliśmy do pierwszego większego miasta za Bukaresztem i tutaj zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych na mały postój
Szóste co do wielkości miasto w Rumunii, Craiova (Krajowa) to ważny ośrodek przemysłowy, produkuję się tu między innymi samochody Ford, oraz lokomotywy które są wykorzystywane również na polskich kolejach. Niestety nie był to czas na zwiedzanie, jak już wspomniałem kierowcy wiedzieli już gdzie i jak jechać, dlatego ominęła nas rundka po tym mieście. Nadeszła jednak najciekawsza część całej trasy po Rumunii, widok jaki zapadł mi głęboko w pamięć. Jadąc z Krajowej do następnego miasta Turnu - Severin teren zaczął się stopniowo podnosić, aż po godzinie zamienił się w ostre szczyty Karpat. Po przejechaniu wspomnianego miasteczka swoją obecność ukazał potężny Dunaj, który przepływał teraz w dolinie oddzielającej Góry Wschodnioserbskie od Karpat, złapałem również kontakt wzrokowy z ówczesną Jugosławią, która znajdowała się po drugiej stronie rzeki (obecnie Serbia). Największe jednak wrażenie zrobił na mnie szeroki pas rzeki, który po obu stronach brzegu znajdowały się wysokie na kilkadziesiąt metrów skarpy, oraz nasza droga, która biegła wzdłuż torów kolejowych. Po kilkunastu minutach jazdy, gdzieś z zakrętu na środku rzeki wyskoczył ogromny mur. Ten ogromny mur, kiedy podjechaliśmy bliżej to nic innego jak potężna elektrownia wodna zwana Żelazną Bramą od nazwy całej doliny. Wzniesiona w 1972 roku po kilku latach budowy jest jedną z największych elektrowni wodnych w Europie. Na niej znajduje się również przejście graniczne między Serbią a Rumunią. Minęliśmy elektrownie i jechaliśmy dalej wzdłuż wysokiej skalistej skarpy, wyrzeźbionej w zboczu wzgórza, z której co jakiś czas opadały małe kaskady wody. Po kilku minutach dojechaliśmy do kolejnego miasta i ukazał się nam kolejny imponujący widok. Dunaj w tym miejscu zmienił się w duże jezioro, otoczone wokół górami, tworząc naprawdę piękny widok. Wjechaliśmy na przedmieścia miasta Orsowa i skręciliśmy na północ, opuszczając tym samym kontakt z Dunajem. Droga zaczęła się piąć pod gorę i nierzadko zamieniała się w serpentyny. Czekała nas kolejna malownicza przeprawa przez łańcuch Karpat. Po paru godzinach jazdy wśród łańcuchów górskich i porośniętych bujną trawą zboczy dotarliśmy do kolejnego miasta, gdzie góry się już kończyły, Lugoja. Stamtąd udaliśmy się wprost do przedostatniego punktu - Timisoary.
Do miasta dojechaliśmy późnym popołudniem. To jedno z najciekawszych miast w Rumunii nazywane małym Wiedniem (polskim małym Wiedniem nazywane jest Bielsko-Biała), ze względu na ilość zabytków, oraz długą przynależność do cesarstwa Habsburgów. Znajduje się tutaj ważny ośrodek kulturowy, oraz przemysłowy, produkowano tutaj samochód Dacia 500 Lăstun. W 1867 roku po raz drugi w Europie wprowadzono tutaj tramwaje z zaprzęgiem konnym, a w 1984 roku po raz pierwszy na kontynencie wprowadzono elektryczne oświetlenie uliczne. Timişoara jednak najbardziej zasłynęła z miejsca, w którym wybuchła rewolucja przeciwko reżimowi komunistycznemu. W grudniu 1989 roku, podczas gdy większość państw bloku wschodniego pokojowo obaliło ustrój komunistyczny w Rumunii nic nie zapowiadało aby faktyczny stan rzeczy miał się zmienić. 16 grudnia rząd podjął nacisk na kościół, który zmusił do przeniesienia się węgierskiego pastora László Tőkés'a, wypowiadającego się negatywnie o rządach Nicolae Ceauşescu, a to w rezultacie doprowadziło do protestów ulicznych w tym mieście, które w późniejszych dniach doprowadziły do protestów w całym kraju i na końcu rewolucji, która obaliła dyktatora.
Wyjeżdżając z miasta ujrzeliśmy na sam koniec na drodze do Aradu to co poniekąd jest jednym z symboli, a dla niektórych jednym z przekleństw tego kraju - cygański tabor, złożony z kilku wozów zaprzężonych w konie ciągnących pomału wzdłuż drogi. Wróciliśmy do Aradu i tą samą drogą, którą jechaliśmy do Bułgarii dojechaliśmy do granicy.
Tu kończy się moja, chyba najdłuższa ze wszystkich dotychczas opowieści, o Rumunii, kraju dzikim i nieznanym, który zawsze będzie pasjonował mnie krajobrazami. Nie miałem okazji kontaktu z ludnością żadnych wiosek, ani małych miasteczek, z prostymi ludźmi, dla których liczą się tylko praca i ich życiowe wartości, a nie tylko jacyś spekulanci mostowi itp. Myślę że w większości ludność tego kraju może być taka, choć oczywiście mogę się mylić, być może kiedyś będzie mi dane się tego dowiedzieć.