Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem na korytarz. Pociąg właśnie zatrzymał się na jakiejś stacji a ja nie wiedziałem na jakiej. Było całkiem jasno, zapowiadał się kolejny upalny dzień. Po chwili znów ruszył i mogłem odczytać z tablic na peronie nazwę stacji: "Gliwice". Odetchnąłem z ulgą, miałem jeszcze co najmniej pół godziny jazdy. Poprzednim razem też się tak zerwałem we Wrocławiu. W sumie to mogło mi tylko grozić opóźnienie w dotarciu do domu i zobaczenia się z rodziną.
Pozbierałem się jakoś w toalecie i resztę drogi spędziłem jako bodajże jedyny nie śpiący pasażer, podziwiający widoki w oknie. Konduktor zauważył że nie śpię i krzątał się w swoim małym przedziale, zauważył również mój uśmiech na twarzy, który wzrastał w miarę zbliżania się do celu.
Mijałem kolejne stacje i budynki, które nie raz dały mi złudzenie że nadal jestem w Niemczech, nic dziwnego skoro zostały one wzniesione za panowania Niemców na ziemi Śląskiej. Gdzieś w oddali widać było komin, z którego unosił się ogień, oraz szyby kopalń. Pomyślałem że jestem w domu.
Po kilkunastu minutach pociąg z Berlina wtoczył się na stacje główną w Katowicach, miasta z którego rozpoczęła się prawie półtora roku wcześniej moja emigracyjna przygoda. Konduktor oddał mi bilet, a ja pożegnałem go serdecznym, polskim "Do widzenia".