FOR ENGLISH VERSION PLEASE SCROLL DOWN
PL
Po wyjściu z terminalu sprawdziłem rozkład autobusów, ale niestety nic w kierunku centrum nie jechało, musiałem wziąć więc taksówkę. Kierowca smacznie sobie spał w środku więc zapukałem w szybę i wprosiłem się do środka.
- Z daleka? – zapytał
- Z Jordanii – odpowiedziałem
- Przez Egipt? – zapytał jeszcze raz ze zdziwieniem
- Przejście zamknięte.
Nastąpiła chwila ciszy
- Co cię ściąga do Izraela?
- Mam samolot jutro z Tel Avivu.
- Jedziesz więc do Tel Avivu? Powodzenia
- Jak to? – teraz ja się zdziwiłem
- Przedwczoraj cztery, ale wczoraj tylko dwie rakiety. Ciekawe jak będzie dzisiaj.
Od razu sobie przypomniałem że wracam na pole bitwy, ale co zrobić. Zapłaciłem za taksówkę i skierowałem się na dworzec. O godzinie pierwszej ruszyłem w kierunku stolicy. Obok mnie siedział dziwny pasażer z którym wdałem się w rozmowę. Nie wiem kim był, może pracował dla rządu, może był zwykłym obywatelem. Rozmowa była jak najbardziej na tematy polityczne i o tym że Izrael powinien wejść do Strefy Gazy i zrobić tam porządek, czego oczywiście żądają mieszkańcy stref na które spadają rakiety, ale sam rząd się boi tego zrobić w związku z opinią zagraniczną.
- Pier… opinie zagraniczną! – mówił – To my żywimy tych darmozjadów, dostarczamy im prąd i gaz i popatrz jak się nam odpłacają.
Nie mówiłem nic tylko słuchałem z zaciekawieniem.
Po jakimś czasie kilkadziesiąt kilometrów za Ejlatem minęliśmy miejscowość o dość ciekawej i odpowiedniej dla tego miejsca nazwie, Dimona. Mój towarzysz podróży kontynuował:
- To jest właśnie to miejsce którego wszyscy się tak obawiają.
- Jak to? Co tutaj jest?- zapytałem
- Tutaj produkujemy broń atomową – odpowiedział spokojnym głosem
- Jak to, przecież Izrael „oficjalnie” nie posiada broni atomowej – odpowiedziałem. Zaśmiał się jedynie i odpowiedział
- No tak oficjalnie jej nie mamy, ale tak naprawdę mamy więcej głowic niż Francja i UK razem wzięte.
Faktycznie weryfikując później te informację dotarłem do tego że w latach 60-tych powstał tutaj reaktor atomowy, Izrael jednak nigdy oficjalnie nie przyznał się do posiadania broni atomowej, jednak pewnym osobom udało się wynieść pewne informacje potwierdzające ten fakt. Najprawdopodobniej sam kompleks i reaktor to tylko mała część tego co kryje się pod powierzchnią tamtejszej pustyni.
Dojechaliśmy mniej więcej do połowy podróży i wjechaliśmy do na wpół wymarłego miasta Be’er Sheva w którym pochowany został pierwszy premier Izraela, urodzony w Polsce Ben Gurion. Miasto cierpiało od nalotów do tego stopnia że lokalni sklepikarze od paru dni nie otwierali swoich interesów. Intensywność nalotów spowodowała że zamykanie i otwieranie ich co półgodziny pozbawione było sensu. Również w większości dostawcy ze stolicy w obawie przed atakami przestali tutaj jeździć.
Udało mi się zasnąć na kilka godzin i po szóstej rano znalazłem się w Tel Avivie. Pożegnałem się z moim rozmówcą i postanowiłem udać na plażę. Było to nie lada wyzwanie bo nie posiadałem mapy, szedłem jedynie na orientacje mając za sobą słońce na wschodzie i wiadomą plaże leżącą na zachodzie. Z nowego dworca autobusowego na południu miasta zacząłem się przedzierać przez obskurne dzielnice. Wszedłem do parku w którym spało mnóstwo bezdomnych, zapewne imigrantów którzy przybyli tu z Afryki w poszukiwaniu lepszego życia. Kontrastów w tym mieście jest pełno, bo zaraz obok wspomnianej dzielnicy wszedłem do dystryktu finansowego pełnego nowo wybudowanych i wciąż budujących się wieżowców. W końcu po prawie pół godzinie doszedłem do plaży. Widok jaki tu zastałem był zdumiewającym kontrastem dla plaży w Aqabie, zero śmieci i czysty biały piasek, była to najlepsza plaża jaką do tej pory widziałem. Usiadłem na piasku i delektowałem się widokiem. Wszystko się dopiero otwierało więc mając dużo czasu przyglądałem się wszystkiemu wokół. Masa ludzi przebiegała wokół mnie, ktoś uprawiał tai-chi. Promenadą wzdłuż plaży spacerowali piesi, jeździli rowerzyści i rolkarze.
Nadeszła pora abym się ruszył, udałem się więc do pobliskiej informacji turystycznej skąd wziąłem darmową mapę miasta na której jeden z pracowników zaznaczył dla mnie najciekawsze miejsca do zobaczenia. Pokręciłem się trochę wokół ulicy Allenbay i pobliskim targu Ha’Carmel, podziwiając jednocześnie charakterystyczną niską zabudowę budynków zbudowanych w stylu Bauhausa i postanowiłem iść w stronę dworca kolejowego, jako że już zbliżała się pora powrotu. Spacerowałem w kierunku dworca Ha’Shalom i mając jeszcze odrobinę czasu postanowiłem usiąść w pobliskim parku i wypisać pocztówki dla znajomych. Po dobrych kilku minutach atmosfera zaczęła się zmieniać, gdzieś w oddali słychać było syreny policyjne, które praktycznie nie ustawały przez cały czas, w powietrzu wisiał helikopter. Skończyłem podpisywanie kartek i definitywnie ruszyłem już w kierunku dworca. Ruch uliczny jakby zmalał co wydawało mi się dziwne, mijałem policjantów którzy co chwila rozmawiali przez krótkofalówki, któraś z bocznych ulic była zamknięta. Jeden z przechodniów zapytał drugiego co się stało, tamten odpowiedział że nie wie. Dla mnie nie było to zaskoczenie, bowiem od wspomnianego wcześniej pasażera w autobusie usłyszałem że dzisiaj ma się odbyć wizyta Hillary Clinton, stąd te wszystkie środki bezpieczeństwa. Spojrzałem w oczy jednemu z policjantów, zobaczyłem w nich wyraźny strach, ale nie wiedziałem dlaczego, nawet się nad tym wtedy nie zastanawiałem. Minąłem dwie charakterystyczne wieże Azri’eli Center i wszedłem na dworzec.
Teraz czekała mnie prawdziwa męka pańska. Wsiadłem do pociągu i po pół godzinie byłem już na lotnisku. Na dobry początek kontrola przez bramkę i niekończący się ciąg pytań o pobyt, kontakty z Palestyńczykami, możliwe podarunki itp. Na wszystkie odpowiadałem z cierpliwością i bez cienia uśmiechu na twarzy. Kiedy strażnikowi skończył się zestaw pytań byłem wolny. Wszedłem do terminalu, ale w żaden sposób nie mogłem odnaleźć stanowiska odlotów. Po chwili podszedł do mnie kolejny strażnik który zauważył że się rozglądam, zaczął zadawać te same pytania co typ poprzednio więc mu wyjaśniłem że byłem już przesłuchiwany. Zapytałem go gdzie mam się dostać do odprawy w odpowiedzi usłyszałem że muszę wsiąść w autobus który zawiezie mnie z terminalu nr 3 w którym jestem obecnie, do terminalu nr 1. Dostałem się jakimś cudem na przystanek autobusowy, ale po omacku. Nie mogłem uwierzyć że nie ma żadnych napisów po angielsku jak dojść na przystanek, nawet rozkład jazdy był po hebrajsku. W samym autobusie było jeszcze gorzej, okazało się że kierowca nie mówił po angielsku co już w ogóle było porażką, w rzeczywistości minąłem swój przystanek i musiałem znów wrócić do terminalu aby przesiąść się ponownie na ten sam autobus. W rzeczywistości straciłem ponad godzinę czasu i kupę nerwów, a czas odlotu zbliżał się nieubłaganie. Aby dostać się do terminalu odpraw trzeba było jechać autostradą do miejsca położonego trzy kilometry za lotniskiem.
W końcu znalazłem się tam i od razu zaczęły się problemy. Na początku znów zostałem poddany pytaniom, najpierw przez zwykłego pracownika, a następnie przez kierownika celników. Sprawdzono dokładnie zawartość mojego plecaka oraz portfela w celu wykrycia minimalnych śladów narkotyków. Następnie zostałem poproszony na „osobistą” kontrolę gdzie zostałem szczegółowo przeszukany. Kiedy uświadomili sobie że jestem czysty byłem wolny, chociaż nieco zażenowany tym całym przedstawieniem. Mocno spóźniony wsiadłem w autobus który o dziwo zabrał mnie z powrotem do pierwszego terminalu. Żeby było ciekawiej podróż odbyła się przez sam środek lotniska, przejeżdżaliśmy obok wielkich hangarów w których znajdowały się potężne czterosilnikowe jumbo jety, również obok cmentarzyska starych maszyn, które były częściowo pocięte. W końcu znalazłem się już w terminalu międzynarodowym który sam w sobie był tętniącym życiem miastem, a jego obywatelami wszyscy podróżni śpieszący gdzieś do najodleglejszych zakątków świata. Jak się okazało mój samolot był opóźniony pół godziny, więc miałem chwilę czasu aby skorzystać z Internetu. Włączyłem laptopa i wszedłem na serwis informacyjny. Dopiero teraz się do wiedziałem co się stało, w centrum Tel Avivu wybuchła bomba w autobusie. Byłem w szoku, zwłaszcza że siedząc w parku wszystko działo się zaledwie kilka ulic ode mnie, a strach w oczach policjanta był tylko pytaniem, czy to tylko jedna bomba, czy będzie ich więcej.
Trafiłem swoją podróżą do zupełnie innej rzeczywistości, ze spokojnej i sennej Anglii do miejsca gdzie zawsze coś się dzieje, miejsca gdzie nie tylko rządzą konflikty, ale tradycja gościnność i niesamowite dziedzictwo kulturowe i historyczne. Taki właśnie jest Bliski Wschód, miejsce zarówno fascynujące jak i niebezpieczne. Na początku tej części bloga zadałem sobie pytanie: „Wybrałem się sam, w jedną z najbardziej trudnych wypraw dotychczas, ze względu na napiętą sytuacje panującą na Bliskim Wschodzie, który jest jak bomba z opóźnionym zapłonem, wyprawę po to aby choć trochę spróbować zrozumieć podziały pomiędzy ludźmi, religiami i poglądami które zamiast łączyć dzielą. Czy mi się to uda czas pokaże.” Myślę że odpowiedź na to pytanie nigdy nie będzie jednoznaczna, bowiem dla każdej religii ten kawałek ziemi znaczy coś więcej niż piasek czy oaza, to dziedzictwo ich przodków dlatego wszyscy sobie roszczą do niej prawo muzułmanie, żydzi i chrześcijanie o innych religiach nie wspominając. Często jest tak że zaślepieni nienawiścią zapominają o co walczą, a podobieństw między religiami jest bardzo dużo. Taki właśnie jest Biski Wschód fascynujący i nieprzewidywalny, jedno jest pewne, jeszcze tutaj powrócę.