FOR ENGLISH VERSION PLEASE SCROLL DOWN
PL
Następnego dnia dość późno udaliśmy się do portowego miasta Algeciras, skąd mieliśmy przedostać się do Maroka. Przedsmak tego kraju poczuliśmy już na samym początku gubiąc się w pobliskiej dzielnicy, jednak to co miało nas spotkać później było małym piwem. Bilet na prom zakupiliśmy tego samego dnia poprzez stronę internetową (linia Balearia, 13,50 euro koszt przeprawy do Tangier Med. i darmowy autokar do centrum Tangieru). Wszystko poszło zgodnie z planem do czasu… Wysiedliśmy z autobusu i wpadliśmy w kocioł taksówkarzy:
-Mr taxi!!! Taxi Mr. Hotel Cheap hotel!!!
Jakoś udało nam się stamtąd wydostać, problem jednak co dalej. Mieliśmy znaleźć hotel gdzieś w okolicach portu, jednak masa nachalnych ludzi, nieznajomość języka i przede wszystkim ciemność nie pozwalały na poszukiwanie. Zdecydowaliśmy się uciekać chociaż nie tak do końca, bo za bardzo nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ani nawet dokąd. Przez przypadek udało mi się trafić na stację autobusową, ale kiedy na nią weszliśmy od razu zaczęliśmy się wycofywać. Banda naganiaczy napadła na nas zwłaszcza jeden z nich przyczepił się szczególnie i nie chciał odpuścić. Mieliśmy jechać do Fezu, jednak nie chcieliśmy się tam znaleźć o 2 nad ranem, toteż postanowiliśmy przenocować w Tangerze, jak się jednak okazało ostatni autobus jechał jednak 15 minut po północy i był o 6 rano, koszt to 70 diramów, nie było więc tak tragicznie. Zdecydowaliśmy zaryzykować i kupić bilet. Udało się. Następnie musieliśmy udać się gdzieś by zapełnić nasze żołądki i tutaj również pomocny okazał się nasz „pomocnik”. Za 25 diramów cieszyliśmy się kawałkami kurczaka z frytkami. Zapytaliśmy ile chce za tą pomoc, powiedział że nic, ponieważ jest to wliczone w jego koszta, aby ściągać turystów którzy chcą kupić bilet, niestety w „bardziej cywilizowany” sposób przy kasie się tego nie dało uczynić. Posililiśmy się i mieliśmy jeszcze 4 godziny do odjazdu, trzeba je było jakoś zapełnić, zdecydowanie byliśmy chcąc czy nie chcąc skazani na towarzystwo naszego nowego przyjaciela, bo to co się działo na zewnątrz zupełnie się nie mieściło w pojęciu chaosu. Wcześniejsze doświadczenia z gruzińskiego Didube wydawały się w porównaniu z tym „ugrzecznione”, przejście przez ulice graniczyło z cudem, byliśmy nawet świadkami kiedy w rowerzystę uderzył samochód, niestety raczej dobrze się to dla niego nie skończyło. Poszliśmy do kawiarni i zamówiliśmy tam najpierw kawę, a potem marokański chai z miętą zwany tutaj Barber Whisky. Zaparzany w specjalnym czajniczku z miętą i kilka łyżkami cukru zazwyczaj wlewany jest i wylewany 3 razy, aby wywar nabrał powietrza. Smak był niesamowity. Rozmawialiśmy o życiu w Maroku, które niestety nie rozpieszcza, ludzie pracują tutaj od zmierzchu do świtu, nasz rozmówca rano pracował jako naganiacz kierowców, a popołudniu jako naganiacz na stacji autobusowej. Czas wlekł się niemiłosiernie więc postanowiliśmy go jakoś uprzyjemnić wybierając się na piwo. Jednym z miejsc gdzie można było go dostać była Medina, czyli tak zwane stare miasto. Wybraliśmy się tam taksówką i po paru minutach weszliśmy do marokańskiego „disco”, czyli lokalnej mordowni. W przeludnionym miejscu uwijało się kilku kelnerów podawając piwo i darmowe przekąski, głośna muzyka wypełniała to miejsce na spółkę z dymem papierosowym, na górze zaś znajdowało się dla chętnych „miejsce schadzek”. Nie było tak źle podobało mi się zwłaszcza jak ludzie tańczą i klaszczą w rytm muzyki. Najprawdopodobniej nie moglibyśmy tam wejść bez „opieki” jako ludzie z zachodu, jednak było warto. Tangier w całej okazałości. Na koniec mieliśmy rozstać się z naszym nowym znajomym, ale jak to czasem w życiu jednak bywa, rozstania bywają „trudne”. Skończyło się tak jak podejrzewaliśmy, prośbą o pieniądze.
-10 euro, poratujcie, rodzina duża nie mamy co jeść, trudno cokolwiek zarobić w tych czasach… Nie macie? Idźcie do bankomatu…
Zamiast 10 euro, stargowaliśmy się do 3 i odeszliśmy w niesmaku. Chodziło tylko o pytanie „Ile chcesz za naszą pomoc?” i odpowiedź „Nic to jest wliczone w moją pracę”. Następnym razem niestety nie będziemy w ogóle się odzywać do nikogo, jednak nie mogę nie ukrywać że ciężko było by spędzić pierwsze godziny w szoku kulturowym. Wróciliśmy na dworzec i bezproblemowo wsiedliśmy w autobus który miał nas zabrać z dala od tego piekła.
ENG
The next day, quite late, we went to the port city of Algeciras, where we get to Morocco. A foretaste of this country we felt at the beginning getting lost in a nearby area, but that was a small beer, compare with that was meet us later. Ferry ticket purchased on the same day via the website (Balearia line, cost 13.50 euros crossing to Tangier Med. And a free bus to the centre of Tangier). Everything went according to plan until the time... We got off the bus and taxi drivers came up to the attack:
-Mr taxi! Mr. Taxi! Hotel! Cheap hotel!
Somehow we managed to get out, but the problem of what to do next left. We had to find a hotel somewhere in the vicinity of the port, but the mass of obnoxious people, lack of language and above all the darkness did not allow us to search. We decided to run away but not to the end, because we did not know where we are, or even where to go. By chance I managed to find a coach station, but when we entered it immediately began to retreat. Group of people attacked us, especially one of them particularly stuck and would not let go. We had to go to Fez, but did not want to be there at 2 o'clock in the morning, so we decided to spend the night in Tangier, as it turned out however, the last bus was travel 15 minutes after midnight and was at 6 am, the cost is 70 dirham, so it was not so tragic . We decided to take a chance and buy a ticket. It worked. Then we had to go somewhere to fill our stomachs, and here also help us our "friend". For 25 dirham we enjoyed the chicken and chips. Asked how much he wants for this help he said "nothing, because it is included in the cost to pull tourists who want to buy a ticket", but unfortunately the "more civilized" way at the counter could not be done. We ate and we had four hours to leave, it had to be filled somehow, we definitely stuck in company of our new friend, what made us a little bit safer, because what was happening on the outside did not fit completely in the concept of chaos. Previous experience with Georgian Didube seemed compared to the "polite way of chaos", passage through the streets was almost a miracle, we have witnessed even when the cyclist was hit by the car, unfortunately for him it didn't finish well. We went to a cafe and ordered coffee there first, and then the Moroccan mint tea here called Barber Whisky. Brewed in a special kettle with mint and a few spoons of sugar is usually poured three times to brew drew air. The taste was amazing. We talked about life in Morocco, which unfortunately does not spoil, the people work here from morning till evening, our correspondent in the morning worked as a taxi barker, and in the afternoon as a barker at the bus station. Chronic time so we decided to slug it somehow more enjoyable, going for a beer. One of the places where you could get it was Medina, the so-called Old Town. We went there by taxi and after a few minutes we entered the Moroccan "disco", local bar. In overcrowded place a few waiters was serving beer and free snacks, loud music filled the room with company of cigarette smoke, at the top were also local brothel. It was not so bad I liked especially how people dance and clap the hands to the rhythm of music. Most likely, we could not go in there without "protection" as people from the west, but it was worth it. Tangier in all its glory. At the end we had problem with our "friend" who we defintly expected. Money.
-10 Euros, please help, we have a big family to feed, hard to make any good money in these days... You don't have? Go to the ATM ...
Instead of 10 euros, we was able give him 3 and we left in disgust. It was only about our question of "How much do you want for your help?" And answer "Nothing is included in my work." Next time, unfortunately we will not speak at all to anyone, but I can not hide that it was hard to spend the first hours of culture shock in this city. We returned to the station and boarded on the bus without any problems. We get away from this hell.