Prawie rok po wizycie, ale lepiej późno niż wcale. Było to krótko 2 tygodnie przed Wielkanocą, wiedziałem że będzie kilka dni wolnych, dlatego zdecydowałem się gdzieś wybrać. Padła decyzja na Paryż, ale jak się później okazało przed Świętami praktycznie wszystkie miejsca w hostelach zostały wykupione, dlatego przeniosłem swój obiekt zainteresowań na stolicę Katalonii - Barcelonę, no i przy okazji małe państewko w Pirenejach, które ciężko byłoby mi odwiedzić podczas podróży pociągiem do Polski kilka miesięcy później. Barcelona jest doskonałym punktem wypadowym do Andory.
Zostawiłem wszystko i poleciałem trochę odpocząć od angielskiego typowo samobójczo - depresyjnego klimatu i ogrzać się choć trochę w hiszpańskim słońcu. Te ostatnie powitało mnie zresztą z radością bowiem temperatura dochodziła do 20 stopni.
Wsiadłem w autobus na lotnisku i za około 2 euro dojechałem do głównego placu miasta Plaça de Catalunya. Wokół tego miejsca rozmieszczone są galerie handlowe, oraz siedziby ważniejszych instytucji i firm w mieście. Wiedziałem że ze swoją mapką z Google Earth daleko nie zajdę dlatego zszedłem do informacji turystycznej mieszczącej się na placu i za 1 euro kupiłem plan miasta. Mogłem rozpocząć zwiedzanie, na które miałem całe popołudnie. Udałem się na południe w kierunku portu i przechadzałem się wśród wąskich uliczek starego miasta. Całość tego miejsca jest ze sobą bardzo zwarta, nie ma tutaj określonej geometrii ulic przecinających się głównie pod kątem 90 stopni tak jak pozostała zabudowa, rządzi tutaj raczej chaos, dlatego bez mapy łatwo się zgubić. Minąłem Katedrę św. Eulalii w Barcelonie ukończoną w XV wieku, a wzniesioną na miejscu dawnej rzymskiej świątyni. Wszedłem w zaułek, który zdawał mi się być sercem starego miasta bowiem architektura znacznie różniła się tutaj od tej z przed placu Katalonia, można by stwierdzić że miasto rozrastało się z wiekiem o kolejne przedmieścia, wokół centralnego punktu jakim jest właśnie starówka. Część tego miejsca nazywała się Barri Gòtic, czyli dzielnica barokowa, ze względu na dominującą zabudowę właśnie w tym stylu.
W końcu doszedłem do portu, ale żeby nie było tak łatwo to musiałem przejść przez 3 pasmową jezdnie, aby dojść do nabrzeża. W końcu jednak znalazłem pasy i udało mi się tam dostać. Od razu zrobiło się nieco lepiej bowiem morska bryza była bardzo orzeźwiająca tego upalnego dnia. Sam port był bardzo przyjemnym miejscem, wypełnionym ludźmi spacerującymi po deptakach i jachtach leniwie odpoczywających na wodzie. W oddali widać było jedną z atrakcji tego miejsca, czyli tramwaj powietrzny łączący port ze wzgórzem Montjuïc. Nietypowy środek komunikacji został oddany do użytku w 1931 roku, samo wzgórze jest jednak bardziej interesujące. Na samym szczycie widnieją m.in liczne fortyfikacje z zamkiem Montjuïc włącznie, oraz park olimpijski wybudowany na olimpiadę w 1992 roku. Oczywiście nie byłem tam ze względu na czas, ale zapewne tam powrócę przy okazji kolejnej wizyty w tym mieście.
Skierowałem się na wschód idąc jeszcze kawałek nabrzeżem, przeszedłem obok Muzeum Historii Katalonii oraz stacji metra Barceloneta. Po kilku minutach doszedłem do stacji kolejowej Estación de Francia, z której miałem odjechać za kilka miesięcy w kierunku Francji. Kontynuowałem zwiedzanie aż doszedłem pod ogród zoologiczny. Nie jest to specjalnie jakiś ciekawy punkt, no bo każde większe miasto może się poszczycić swoim ogrodem zoologicznym, jednak żył tutaj aż do 2003 roku słynny "Snowflake", czyli Płatek Śniegu, jedyny na świecie goryl albinos.
Ogród znajduje się na terenie parku Cytadela, na którym się obecnie znajdowałem. Mieści się tutaj jeden z najważniejszych budynków w tej części Hiszpanii, czyli parlament Katalonii. Odbywają się tutaj zgromadzenia rządu autonomii katalońskiej, która w większości kwestii decyduje o ważniejszych i mniej ważnych sprawach tej autonomii. Katalonia walczyła o utworzenie autonomii na początku XX wieku i uzyskała ją, ale po wojnie domowej (1936 - 1939) generał Franko, zlikwidował autonomie i zakazał jakiegokolwiek okazywania symboli Katalonii. Po śmierci dyktatora w 1975 roku przywrócono pierwotny porządek. Oto krótki szkic tego co się działo w ostatnich dziesięcioleciach, a co miało duży wpływ na kształtowanie tzw "tożsamości narodowej". Oprócz swoich symboli, kultury kuchni itp. warto jeszcze dodać o najważniejszym czynniku, czyli języku katalońskim, który sprawia wrażenie podobnego do Hiszpańskiego. W Barcelonie nazwy ulic, oraz większość podstawowych informacji przedstawiane są dwujęzyczne po hiszpańsku i katalońsku. Bodajże jedynym krajem gdzie ten język jest językiem urzędowym jest Andora.
Mój spacer miał określony cel, przede wszystkim musiałem najpierw dojść do dworca autobusowego Barcelona Nord, aby kupić bilet na jutro do Andory, a potem jeszcze zobaczyć parę miejsc i dotrzeć do hostelu. Wychodząc z parku od północy minąłem po lewej stronie modernistyczny budynek Zamku Trzech Smoków, mieszczący w sobie muzeum zoologiczne i przechodząc przez ulice wędrowałem dalej aleją obsadzona palmami i latarniami o bardzo ciekawym kształcie. Na końcu tej alejki znajduje się ceglany łuk triumfalny wzniesiony na pierwszą wystawę światową w Barcelonie w 1888 roku.
Kilka minut wędrówki od łuku położony jest właśnie dworzec autobusowy o którym wspomniałem. Plan był prosty - wejść i kupić bilet, ale nie wszystko jest takie proste jak się wydaje, po pierwsze kolejka, po drugie pani w okienku nie umie mówić po angielsku. To był właśnie ten pierwszy raz kiedy zdarzyła się sytuacja że ktoś nie umie mówić po angielsku w innym kraju. Jeden z najbardziej rozpowszechnionych języków w Europie, a tu ktoś nie potrafi mówić po angielsku. Dobrze że wbiłem sobie do głowy przed wyjazdem pojedyncze słówka po Hiszpańsku i za pomocą kartki i długopisu oraz paru podstawowych zwrotów otrzymałem bilet powrotny za 50 euro do Andory na dzień następny.
Sprawa załatwiona, można było iść dalej. Ruszyłem na północ i przechodząc obok gmachu Katalońskiego Teatru Narodowego doszedłem do placu Plaça de les Glòries Catalanes, będącego skrzyżowaniem trzech największych arterii w mieście Avinguda Diagonal, Avinguda Meridiana i Gran Via de les Corts Catalanes. Obok placu znajduje się również charakterystyczny wieżowiec Torre Agbar przypominający Swiss Re z Londynu. Biurowiec został ukończony w 2004 roku, jest trzecim co do wielkości budynkiem w Barcelonie mierzącym 144 metry.
Z placu poszedłem kilkaset metrów na zachód, gdzie skręciwszy w jedną z uliczek doszedłem do najważniejszego punktu na mojej mapie.
Najbardziej rozpoznawalną, będącą wizytówką sztuki katalońskiej i zarazem największą świątynią w mieście jest Sagrada Família. Budowa tej monumentalnej bazyliki rozpoczęła się w 1882 roku i nadal nie została zakończona. Architektem tej świątyni był Antoni Gaudii do czasu swojej śmierci w 1926 roku. W czasie wojny domowej plany sporządzone przez architekta zostały zniszczone wraz z jego studiem przez anarchistów. Dopiero po jej zakończeniu wznowiono prace nad świątynią, które trwają do dzisiaj. Świątynie planuje się ukończyć za 16 lat w 2026 roku. Patrząc na te dzieło architektury nie można oderwać oczu, praktycznie każdy fragment ściany jest pokryty jakąś rzeźbą, bądź płaskorzeźbą przedstawiający motyw z życia Świętej Rodziny (Sagrada Familia znaczy Święta Rodzina).
Nadszedł czas aby zawijać się do hostelu. Wsiadłem w metro i ruszyłem na północ. Dojechawszy do stacji Vilapicina czekał mnie jeszcze mały spacer pod górkę gdzie, który była usytuowana moja miejscówka na jednym z barcelońskich wzgórz. Najtrudniejszym jednak podejściem były schody, które gdy patrząc z dołu wydawały się wręcz ogromne. Ciekawostką jest to że na każdym płaskim poziomie tych schodów rosły sobie drzewa pomarańczowe. Wchodząc pod górę nie można było umrzeć z głodu.
Dotarłem do hostelu, którego jedynym mankamentem było to że był z dala od centrum, poza tym wszystko było jak najbardziej w porządku. Resztę wieczoru spędziłem popijając tutejszy browar Estrella, który szybko przypadł mi do gustu i zagłębiając się w lekturze książki. Jutro musiałem wstać wcześnie rano.