No cóż żarty w pracy skończyły się po Nowym Roku, licząc na to że kryzys gospodarczy (który był wówczas w naszej okolicy najbardziej odczuwalny) skończy się za kilka miesięcy linia montażowa samochodów szła sobie w najlepsze... Jednak panowie i panie siedzący w księgach połapali się że jeżeli produkcja utrzyma się na dalszym poziomie, to wkrótce zabraknie miejsca na ich parkowanie, mało kto bowiem chce kupować nowe auta. W porę postanowiono wstrzymać część produkcji i wysłać pracowników na tydzień do domu. Ja chcąc odpocząć od tej niepewności czy stracę pracę czy nie postanowiłem zrelaksować się i po 2 tygodniowej nieobecności powrócić do Polski. Jednak nie zamierzałem tam siedzieć przez cały tydzień i się nudzić postanowiłem wybrać się na małą wycieczkę, i tu w tym miejscu zaczyna się właściwa historia. W środę, w dzień babci wsiadłem wczesnym rankiem w pociąg na stacji w moim pueblo jadący z Krakowa do stolicy Austrii, aby po sześciu godzinach znaleźć się na miejscu, jednak w drodze czekała mnie ciekawa przygoda...