Ostatniego dnia wstaliśmy koło ósmej rano. Spakowaliśmy nasze rzeczy i poprosiliśmy o przechowanie ich do czasu naszego powrotu po południu. Jako że nasz autobus do Edynburga odjeżdżał dopiero około 15 mieliśmy sporo czasu na jeszcze jedną wycieczkę. Niestety pogoda nie dopisywała zbytnio, bo z nieba siąpił deszcz. Doszliśmy do przystanku, skąd nasz autobus odjeżdżał co godzinę do wioski Muir of Ord. Czekamy. Czekamy... 15 minut, 30, 45... . Po jakiejś godzinie przyjeżdża odrobinę spóźniony autobus firmy Stagecoach (linia nr 19 o ile dobrze pamiętam) do którego wsiadamy i kupujemy bilet. Żeby było ciekawej kobieta która prowadzi pojazd jest dzisiaj pierwszy raz w pracy i z powodu braku kadr musi radzić sobie sama. Słowem nie ma pojęcia dokąd mamy jechać. Jakoś jednak dojechaliśmy, a to dzięki starszej kobiecie, która mieszkała kilka wiosek dalej i znając drogę prowadziła nas do celu. Jeżeli chodzi o firmę Stagecoach to tydzień po powrocie przeczytałem w wiadomościach że pewien Polak, kierowca tejże firmy w Inverness pod wpływem załamania nerwowego zostawił na przystanku autobus z pasażerami i przeklinając poszedł do domu. Niestety tak to już jest kiedy na rynku zostają monopoliści, jesteśmy zmuszeni czy tego chcemy czy nie, aby korzystać z ich usług. Wracając do podróży po jakiejś półgodzinie dojechaliśmy do wioski i ruszyliśmy na północ ku destylarni whisky. Jako że otwierali dopiero po dziesiątej dotarliśmy tam dokładnie punktualnie.
Historia destylarni Glen Ord rozpoczyna się w 1838 roku kiedy to rodzina McKenzies'ch dostaje licencje na budowę fabryki i wytwarzanie whisky, dając jednocześnie zatrudnienie okolicznym farmerom, którzy utrzymywali się jedynie z pracy sezonowej. Po 50 latach od rozpoczęcia produkcji whisky z Muir of Ord eksportowana jest już do angielskich kolonii, m. in. do Singapuru i Południowej Afryki. Na początku XX wieku destylarnia przeszła małe kłopoty finansowe, oraz została zamknięta na okres I i II wojny światowej. W drugiej połowie jednak przeszła rozbudowę, dobudowano nowe pomieszczenia, wprowadzono elektryczność i zlikwidowano stary młyn, który dostarczał energii i służył również do wytwarzania zacieru ze zboża do destylacji.
Za bilet i półgodzinne zwiedzanie z przewodnikiem i z degustacją na końcu zapłaciliśmy około 10 funtów. Rozpoczynając od procesu produkcji aż do destylacji i leżakowania gotowej whisky zwiedzaliśmy sobie fabrykę. Kiedy doszliśmy do wielkich kadzi w których mieszane było zboże z rurek biegnących na górze, spadła na moją głowę gorąca kropla. Syknąłem i podkuliłem się rzucając spojrzenie w stronę sufitu. Przewodnik zapytał się czy wszystko ze mną w porządku, po czym zaśmiał się że jeszcze nie było degustacji a już alkohol uderzył mi do głowy. Zwiedzanie zakończyliśmy w leżakowni, gdzie w kilkuset beczkach dojrzewało whisky. Niektóre z tych beczek leżały tam nawet kilkadziesiąt lat. Na sam koniec czekała nas nagroda, czyli degustacja. Ja osobiście nie znam się za bardzo się whisky, dlatego też nie miałem jakiegoś większego porównania. Ostatni moment spędziliśmy na przeglądaniu zawartości sklepu jednak ceny skutecznie mnie odstraszały, to właśnie tutaj znalazłem najdroższą butelkę whisky jako kiedykolwiek widziałem. 30 - letnią whisky koneserzy mogli kupić za jedyne 500 funtów, czyli nieco ponad 2000 zł.
Wróciliśmy do wioski, po czym o dziwo punktualnie wsiedliśmy w autobus do Inverness. Pani kierowcy już nie było, możemy się tylko domyślać co się stało. W najlepszej sytuacji została zdjęta ze swojej zmiany, w najgorszej zagubiła się gdzieś na bezdrożach północnej Szkocji. Po powrocie do hostelu wzięliśmy swoje rzeczy i udaliśmy się na dworzec, skąd już bez problemu wracaliśmy do domu. Opuszczaliśmy krainę whisky i potwora z nadzieją że nasza stopa kiedyś tu jeszcze postanie, choćby po to aby zakosztować dobrej szkockiej kuchni. (naprawdę!).
Więcej zdjęć z Inverness: http://picasaweb.google.pl/Cyprian.Bednarczyk/Scotland_inverness#