Po około dwóch godzinach podróży dojechaliśmy do Edynburga, gdzie przesiedliśmy się w Megabusa. Oczywiście mogliśmy kontynuować podróż pociągiem, jednak "kierownikiem" wycieczki był ktoś inny. Podróż nie była zbyt uciążliwa, jechaliśmy prosto do celu zatrzymując się jedynie w większych miastach. Przejechaliśmy zatokę Firth of Forth przez most drogowy zwany przeze mnie szkockim Golden Gate i wjechaliśmy już tak naprawdę w głąb Szkocji. Prawdziwe krajobrazy zapierające dech w piersiach zaczęły się jednak dopiero za Perth. Wzgórza porośnięte bujną roślinnością na których pasły się owce, często zmieniające się w skalne urwiska z kaskadami wodospadów robiły naprawdę wrażenie. Po ponad trzech godzinach jazdy dotarliśmy w końcu do Inverness.
Nazwa miasta w języku gaelickim oznacza "Ujście rzeki Ness". To właśnie tutaj William Shakespeare osadził akcje jednej ze swoich najsłynniejszych powieści "Makbet".
Prosto z dworca autobusowego udaliśmy się do hostelu i po dotarciu do celu okazało się że nie ma naszej rezerwacji... . No cóż trudno się mówi. Oczywiście burdel w papierach zawsze musi być i po jakichś 30 minutach się znalazła. Dostaliśmy skromny pokój czteroosobowy w którym były tylko materace, ale i tak było wygodnie. Po małym ulokowaniu się ruszyliśmy na miasto. Nasz hostel położony jest przy głównym deptaku miasta High Street przy którym znajduje się masa sklepów, przede wszystkim z pamiątkami i szkockimi wyrobami. Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy jednak w stronę dworca kolejowego i tam ku naszemu zaskoczeniu koło centrum handlowego na Felcon Square ulokowała się grupa muzyczno taneczna złożona z kilkunastu młodych Szkotów, przebranych w narodowe stroje tańczących i maszerujących w takt kobz i bębnów. Nie jest to odosobniony widok, ponieważ można takie grupy spotkać w większości większych szkockich miast. Po występie weszliśmy do budynku dworca kolejowego, aby dowiedzieć się czy są organizowane jakieś wycieczki na Loch Ness i oczywiście były, Inverness jest bazą wypadową, na to najsłynniejsze w Szkocji jezioro, więc nie mogło oczywiście zabraknąć transportu. Wyjazd został wyznaczony na jutro na 10 rano. Wróciliśmy na High Street i stamtąd ruszyliśmy w stronę zamku. Po drodze mijaliśmy liczne sklepy, nie mogło zabraknąć również tych z alkoholem. Weszliśmy do środka oczywiście nie po to, aby wyjść z niczym. Po małej degustacji zdecydowaliśmy się zakupić na spółkę 30 letnią whisky do małej wieczornej biesiady, która kosztowała około 30 funtów.
Następne kroki skierowaliśmy ku rzece Ness, spływającej z gór, aby znaleźć swoje ujście właśnie tutaj, stąd też właśnie nazwa miasta Inverness jak wspominałem wcześniej. Trochę wyżej na wzgórzu znajduje się zamek, który według podań został wzniesiony w drugiej połowie XI wieku, za panowania króla Malcolma III. Wcześniejsza budowla położona po drugiej stronie rzeki została zrównana z ziemią. To właśnie tam zgodnie z legendą Makbet miał zabić Duncana. Historia ta, która po latach utrwaliła się w przekazach posłużyła Williamowi Sheakespear'owi jako kanwa do jednego z jego dramatów. Wdrapaliśmy się na wzgórze i podziwialiśmy panoramę wschodniej części miasta.
Jeżeli chodzi o zwiedzanie miasta, to na ten dzień to było wszystko. Zeszliśmy ze wzgórza i udaliśmy się do pobliskiej knajpki na Hauhg Road, która z wewnątrz przypominała nieco polski bar mleczny. Zasiedliśmy wygodnie w drewnianych ławach i zamówiliśmy to co górale szkoccy lubią najbardziej (pomijając whisky) czyli Haggies. Próbowałem znaleźć jakiekolwiek informacje na temat tej potrawy w internecie ale cały czas wyskakiwały mi te okropne pieluchy. W końcu trafiłem na stronę o szkockich potrawach i wyszło na to że popełniłem błąd w pisowni bo nie piszę się Huggies, lecz Haggies. Czymże jest ta potrawa, ano niczym innym jak żołądkiem owczym nadziewanym siekaną wątróbką, sercami, płucami, tłuszczem, cebulą i owsianką. Oczywiście wszystko jest doskonale doprawione i podane z puree z ziemniaków i rzepy. Słowem palce lizać. Dobrze że nie wiedziałem o składzie dopóki o nim nie przeczytałem, nie wiem czy bym się odważył wtedy. Smakowało całkiem nieźle i polecam wszystkim, jednak gdy ktoś drugi raz zaproponuje mi haggis to chyba odmówię. Nie przepadam za owsianką.
Późnym już wieczorem ruszyliśmy na balety po tutejszych pubach i imprezowniach, nie omieszkaliśmy też spróbować zakupionej whisky. Ostatecznie wróciliśmy do hostelu w oczekiwaniu na następny dzień.
Więcej zdjęć z Inverness: http://picasaweb.google.pl/Cyprian.Bednarczyk/Scotland_inverness#