Gdy obudziłem się rano niebo było zachmurzone, ale deszcz nie padał. Ubrałem się w ciepłe rzeczy i zszedłem do restauracji na śniadanie. Około godziny 10 wyszedłem z hotelu, aby udać się w podróż do stolicy oddalonej o ponad dwadzieścia kilometrów. Jeżeli dla transportu kołowego prywatnego czas w większości na wyspie zatrzymał się jakieś 20 lat temu, to dla publicznego 40 lat temu. Stare, hałasujące i ziejące spalinami (ale za to urokliwe) autobusy, są wszechobecne, stanowiąc wizytówkę wyspy. Ich charakterystyczne żółto-czerwone malowanie nie może nie rzucać się w oczy. Ponad 80% autobusów z liczącej prawie 500 floty, stanowią właśnie takie jeżdżące zabytki, które nadal spełniają swoje funkcje co stawia ich na pierwszym miejscu na świecie pod tym względem. Wsiadłem właśnie w jeden z takich busów i zakupiłem bilet za około 25 centów (kursy ekspresowe nowszymi modelami kosztują ponad 1 euro). W środku wnętrze przypominało mi filmy kręcone w Afryce czy Południowej Ameryce, gdzie miejscowa ludność woziła zwierzęta takie jak świnie czy kury w środku autobusu, na całe szczęście nic takiego nie było tam. Zastanawiałem się jak pasażerowie sygnalizują wysiadanie kierowcy i po pewnym czasie zauważyłem że pociągają za sznurek podwieszony pod sufitem, połączony z dzwonkiem. Podróż mijała powoli, a deszcz zaczął znów padać. Po jakimś czasie przestaliśmy mijać wzgórza porośnięte drzewami i różnymi krzewami. Wjechaliśmy do Mosty, największego miasta przed Vallettą. Od tej pory jechaliśmy już cały czas przez teren zabudowany i po jakichś 20 minutach dotarliśmy do celu. Wysiadłem z autobusu, a deszcz padał dalej. Znalazłem się w samym środku wielkiego terminalu autobusowego, gdzie wokół dużej fontanny na samym środku placu stłoczonych było kilkadziesiąt zabytkowych pojazdów. Udałem się w stronę starego miasta, które zostało wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO w 1980 roku.
Valletta została założona w 1566 roku, rok po zakończeniu oblężenia wyspy przez imperium osmańskie. Jej fundatorem był Jean de la Valette od którego imienia wzięła się nazwa miasta. Budowa miasta ukończyła się już po śmierci rycerza, zatem nie mógł on podziwiać gotowego miasta. Przez większość czasu obecna stolica Malty nie uległa wielkiemu przeobrażeniu zarówno pod rządami francuskimi, jak i brytyjskimi, dopiero druga wojna światowa przyniosła ze swojej strony wiele zniszczeń. Dziś w dobie spokoju miasto cieszy się zainteresowaniem turystów, a liczne kawiarnie i bazary wypełniają tłumy ludzi.
Wszedłem główną bramą, która niegdyś pośród wysokich murów miejskich była jedynym możliwym wejściem i skierowałem się ku krańcowi wyspy główną, reprezentacyjną ulicą Republic Street. Deszcz zaczął nieco mocniej padać, ale jak się później okazało to miał być jeden z jego ostatnich ataków. Szedłem ulicą podziwiając wysokie kamienice zbudowane z tego samego budulca co większość domów, aż w pewnym momencie przez ulicę przejechał policjant na koniu, a za nim w czarnej starej limuzynie prezydent Malty. Nie dziwiło to nikogo oprócz turystów, którzy mieli w końcu swoją chwilę i robili zdjęcia (ja też).
Po jakimś czasie skręciłem w prawo i dostałem się na plac św. Jana, przy którym znajduje się jego Konkatedra. Zaprojektowana została przez głównego architekta zakonu maltańskiego Glormu Cassar'a i po pięciu latach budowy ukończona w 1578 roku. pochowane są tutaj ciała la Valletty, który zmarł w 1566, oraz wielu członków zakonu. Wstęp do środka kosztuje kilkanaście euro. Nie jest to jedyna tak duża świątynia w mieście, jednak ta jeśli chodzi o jej znaczenie historyczne jest najważniejsza. Obszedłem ją dookoła i doszedłem do głównej ulicy, ale po przejściu kilku metrów znowu wszedłem na kolejny plac przy którym tym razem znajdował się pałac prezydencki zwany Grandmaster's Palace. Postanowiłem że nie będę cały czas szedł tą samą ulicą i z Republica Square skręciłem w pierwszą uliczkę w prawo. po chwili marszu znalazłem się na jednym z bazarów na którym maltańczycy oferowali różnorakie pamiątki z wyspy, od tkanin, ubrań i dywanów po warzywa, owoce i tutejsze kulinarne specjały. Po próbie przedarcia się przez tłumy postanowiłem nie ryzykować utraty portfela czy telefonu i powróciłem na Republic Street. Szedłem ku jej końcowi, ulica zaczęła biec w dół, by pod sam jej koniec wznieść się ponownie do góry co przypominało nieco zdjęcia z San Francisco, brakowało jedynie tramwaju. Krajobraz architektoniczny nieco się zmienił, ponieważ budynki nie posiadały już takiej samej prostej formy jak na początku lecz przyozdobione były w różne płaskorzeźby, tudzież rzeźby. Najbardziej jednak zwracały na siebie uwagę drewniane balkony, które były zabudowane sprawiając wrażenie dodatkowego pomieszczenia.
Po kilku minutach doszedłem do końca ulicy i północnej części miasta w której znajdował się wielki fort Saint Elmo. W 1530 roku kiedy na wyspę przybył zakon joannitów (zwany maltańskim, lub rycerzami Malty) istniała tutaj wieża obserwacyjna. Podczas oblężenia przez Turków osmańskich w 1565 roku miejsce to zostało rozbudowane i bardziej wzmocnione. Dziś po stuleciach od tamtych wydarzeń mieści się tutaj akademia policyjna i muzeum wojny. Fort również ma swoje miejsce w kulturze, odbywały się tutaj i zapewne jeszcze nie raz odbędą koncerty, grał on również tureckie więzienie w filmie Alana Parker'a "Midnight Express", również trzeba było go obronić przed Turkami w trzeciej części gry "Age of Empires".
Kawałek dalej idąc na wschód, również w części fortu znajduje się obiekt w którego podziemiach można zapoznać się w ciągu niecałej godziny z całą historią Malty od czasów prehistorycznych, poprzez panowanie Rzymian, przybycie zakonu joannitów na wyspę, następnie francuzów i Brytyjczyków, w końcu drugą wojnę światową i uzyskanie niepodległości. Poprzez widowisko multimedialne Malta Experience można również zapoznać się z kulturą i sztuką na wyspie. Całość biletu wstępu dla osób dorosłych kosztuje 9.50 euro, niestety spośród około 10 języków nie znajdziemy polskiego.
Po spektaklu wstąpiłem do pobliskiej kawiarenki skąd rozpościerał się piękny widok na port Valletta. Przestało już zupełnie padać a słońce nieśmiało przedzierało się przez chmury. Wybiła dwunasta o czym dało mi znać większość kościołów w okolicy, również najbliższy dzwon, który był w zasięgu mojego wzroku. Ruszyłem w jego kierunku, aby zobaczyć co kryje. Jak się okazało duży dzwon umieszczony pod kopułą i na kamiennym wzniesieniu upamiętniał wielkie oblężenie Valletty. Wszedłem po schodach, aby przyjrzeć się jemu bliżej. Przy wejściu znajdowała się tabliczka z informacją aby nie wchodzić do góry w poszczególnych godzinach, w obawie przed utratą słuchu. Jeżeli z cytadeli roztaczał się piękny widok na port to tutaj w tym miejscu był jeszcze lepszy, ale najlepszy czekał mnie wyżej i odrobinę dalej. Lower Barrakka Gardens, czyli niższe ogrody Barracka prezentowały nieprzeciętny widok na takie miejsca na wschód od stolicy jak Senglea, czy Vittoriosa. W środku tego ogrodu, który można nazwać parkiem miejskim znajdują się palmy, fontanna i coś na wzór mini świątyni rzymskiej lub greckiej z dużymi kolumnami. Zszedłem z ogrodów i udałem się na południe zastanawiając się nad tym że jeżeli ogrody, które widziałem przed chwilą są "niższe" to muszą być gdzieś też "wyższe", nie myliłem się. Idąc wzdłuż uliczki na południe obserwowałem architekturę domów, która właśnie pomiędzy tymi ogrodami jest szczególnie wyraźna dla Valletty. Udało mi się to uchwycić na zdjęciu które zamieszczam niżej. Doszedłem do końca ulicy, która skręcała nad nabrzeże, ja jednak wchodziłem po schodach do góry w kierunku następnego ogrodu. Od jakiegoś czasu czułem lekkie zmęczenie i uznałem że trzeba by napić się jakieś kawy. Wstąpiłem więc do kawiarenki obok i zamówiłem frytki i kawę po maltańsku. Od paru dni kiedy zobaczyłem w jednym z restauracyjnych menu tą pozycję zastanawiałem się jak może ona smakować, piłem już co prawda kawę po irlandzku z dodatkiem whisky, spodziewałem się czegoś równie pomysłowego jak w tamtym przypadku. Nie rozczarowałem się dostałem filiżankę kawy, w której pływał... plaster pomarańczy. Niestety nie udało mi się znaleźć w internecie, czy tak naprawdę wygląda prawdziwa kawa po maltańsku, a było to jedyna kawa tego typu, którą piłem podczas wizyty na wyspie. Rozsiadłem się wygodnie w kawiarnianym krześle i obserwowałem widoki. Ppo jakimś czasie zjawił się kot, który domagał się od gości przy stolikach karmienia. Ponownie zaczął padać deszcz więc pomyślałem że raczej nie ma co liczyć dzisiaj na słońce. Kawa smakowała średnio, jednak uśmiechnąłem się do kelnerki i powiedziałem grazzi (gratsi) jednak musiałem to nieudolnie wymówić bo zaśmiała się tylko. No cóż mój maltański ograniczał się tylko do dwóch słów i to zapewne z niezbyt dobrą wymową.
Ruszyłem dalej wychodząc z kawiarenki w stronę ogrodu, który był tuż obok. Zatrzymałem się na chwilę przy ulicy która biegła z powrotem do cytadeli, widok był imponujący, obniżała się w dół by kilkaset metrów dalej wznieść się do góry, jak już wspomniałem prawie jak w San Francisco. Po paru minutach doszedłem w końcu do "wyższych ogrodów" i tak jak przypuszczałem widok był imponujący. Należące wcześniej do włoskich żołnierzy ogrody założone zostały w XVII wieku, ale teraz są otwarte dla wszystkich. Sceneria wygląda mniej więcej tak samo jak poprzednio, jednak poziom niżej znajduje się "półka skalna" na której znajdują się armaty. Widok jest jeszcze bardziej imponujący bo zahacza nie tylko jak to było w przypadku poprzedniego o wschód ale także o południe. Podszedłem do barierki na południu i spojrzałem w dół. Krok dalej dzieliła mnie kilkudziesięciometrowa przepaść, a na samym dole znajdował się parking. Nagle moją uwagę zwrócił intensywny hałas od strony zatoki. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem startujący wodnopłat, który zapewne leciał teraz nad Gozo. Spędziłem tam jeszcze parę minut i wróciłem do dalszej wędrówki.
Zatoczyłem dosyć duży krąg od wschodu i dochodziłem do głównej bramy, jednak znalazłem się dosłownie "na niej", albowiem na szczycie murów biegła teraz droga. Przeszedłem na zachodnią część miasta i znalazłem się w kolejnym parku Hastings Garden. Jego nazwa wzięła się od nazwiska francuskiego gubernatora wyspy, Marquis of Hastings który zmarł w 1827 roku i został spalony w tym ogrodzie. Również tutaj znajduje się jego pomnik. Widoki, pierwszy oczywiście na terminal autobusowy, a idąc na zachód otwierają się kolejne na Msidę, Fort Manoel i Silemę. Mniej więcej w połowie wyszedłem z ogrodu i uliczkami kierowałem się jakiś czas na południe a potem skręciłem na zachód. Po drodze na jednym z balkonów zobaczyłem łopoczącą maltańską flagę, której usilnie próbowałem zrobić zdjęcie, jednak udało mi się to dopiero po jakichś dziesięciu minutach. Po dłuższej chwili doszedłem do ostatniego mojego punktu w stolicy i mogłem z bliska przyjrzeć się Fortowi Manoel, do którego nie miałem czasu zawitać podczas mojej wizyty. Znajdowałem się na jednym z parkingów, z którego rozpościerał się taras widokowy. Słońce zaczęło ponownie przebijać się przez chmury co rokowało dobrze na przyszłość. Z oddali było doskonale widać panoramę zabudowań, gdzieś na samym końcu widniała sylwetka jedynego wieżowca na wyspie. Między fortem a Vallettą przepływała żaglówka, a gdy spojrzałem na północ zobaczyłem rozpościerające się przede mną dachy stolicy. Zrobiłem ostatnie zdjęcia i ruszyłem w drogę powrotną do terminalu autobusowego.
Więcej zdjęć z Valletty: http://picasaweb.google.com/Cyprian.Bednarczyk/Malta_valletta#