Był chłodny październik na wyspach. Zmęczony pracą i codziennymi zajęciami postanowiłem trochę odsapnąć, z dala od wszystkich i wszystkiego, tak jak to zazwyczaj robię. Postanowiłem się udać na wakacje, gdzieś na jakąś wyspę na południu, z dala od sezonu turystycznego i tłoku. Postanowiłem pojechać na Maltę, jednak ceny biletów lotniczych, które wraz z dojazdem do Manchesteru kosztowały prawie 200 funtów w obie strony, a kilkudniowy nocleg w ośmioosobowym hostelu w stolicy kraju Valletta kosztował kolejne 100 postanowiłem zwrócić się w stronę ofert z biura podróży. Pozdrawiam wszystkich znajomych, którzy pukają się w czoło do dziś, w jaki sposób mogłem wydać prawie 600 funtów za tygodniowy pobyt na małej wysepce poza sezonem. No cóż mogłem, ponieważ pierwszy raz korzystałem z tego typu ofert i przede wszystkim dla tego że pojechałem tam sam. Musicie pamiętać że nie zawsze cena ofert z biura podróży jest ostateczną ceną, do tego na przykład dochodzą opłaty lotniskowe, opłaty klimatyczne itp. Mnie dopadła głównie dopłata za niewykorzystaną połowę dwu osobowego pokoju w wysokości około 150 funtów, jednak wolałem wydać te pieniądze niż gnieść się gdzieś w dużym wieloosobowym pokoju w hostelu. Thomas Cook, bo z tego biuro korzystałem w Wielkiej Brytanii w cenie biletu oferowało przelot wyczarterowanym samolotem maltańskich linii lotniczych Air Malta, zakwaterowanie w dwu osobowym pokoju hotelowym na 7 dni, oraz transfer z lotniska. Na miejscu w hotelu dostępny był pracownik biura, który odwiedzał go dwa razy w tygodniu.
Zatem postanowiłem odrobinę zaszaleć, tym bardziej że dwa tygodnie wcześniej dostałem zwrot z podatku. 21 października około godziny 14 stawiłem się na lotnisku w Newcastle, po czym po odprawie wsiadłem do najmniejszego samolotu jakim kiedykolwiek leciałem liczącego ponad 100 miejsc. Nie pamiętam dokładnie jaki był to typ samolotu, tym którzy się znają i ciekawią pozostawiam zdjęcie. Wystartowaliśmy po czym zaraz skierowaliśmy się na Manchester, a z stamtąd odbiliśmy na południowy wschód. Długość lotu miała trwać około trzech godzin, a całą jego trasę można było śledzić na ekranie podwieszonym w kokpicie, wraz z temperaturą na zewnątrz dochodzącą do -50 stopni i wysokością lotu 11 km nad ziemią. W pewnym momencie personel pokładowy zaczął podawać posiłki, kiedy doszli do mojego siedzenia dostałem mini obiad. Chciałem wyjaśnić tą sprawę, albowiem nie wykupiłem opcji posiłku na pokładzie oferowanej przez biuro, która kosztowała 14 funtów w obie strony, jak się okazało posiłek dla wszystkich jest za darmo, więc albo Thomas Cook chciał na mnie więcej zarobić albo biuro samo nie wiedziało o tym (w co wątpię). Lot przebiegał sprawnie, przelecieliśmy według mapy pod Paryżem i Pirenejami skąd skierowaliśmy się bardziej na wschód. Po jakimś czasie obraz z ekranu zniknął i zamiast mapy pojawiły się kreskówki z kojotem i strusiem pędziwiatrem. Pół godziny później rozpoczęliśmy obniżanie, aż po pewnym czasie pod nami pojawił się ląd drugiej co do wielkości wyspy na Malcie - Gozo. Minęliśmy ją i podchodziliśmy do lądowania na lotnisku w Luqa. Samolot wylądował i kiedy wyszliśmy z niego powiał ciepły wiatr, temperatura była prawie dwukrotnie wyższa niż na Wyspach Brytyjskich i osiągała około 20 stopni. po krótkiej odprawie i małym zamieszaniu w celu znalezienia właściwego samochodu który miał mnie zawieść do hotelu znalazłem się w drodze do kurortu, który był w odległości około 30 kilometrów. Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobiła wyspa to stare zdezelowane w większości samochody i dziurawe drogi (a myślałem że to w Polsce jest najgorzej), na lotniskowym parkingu udało mi się nawet dostrzec polskiego malucha. Mała furgonetka gnała po wyspie rozwożąc turystów od hotelu do hotelu. Ciemność ogarneła wyspę więc tego dnia nie udało mi się dojrzeć nic więcej. W końcu nadeszła na mnie kolej jako ostatniego pasażera dotarłem do mojego hotelu Luna Holiday Complex w miasteczku Mellieħa.