Dojechałem do końcowego punktu Albanii. Oczywiście nie odbyło się bez problemów. Wysiadłem w centrum miasta i dałem kierowcy 600 LEK za przewóz, po czym powiedział że może mnie podwieźć do granicy do której było 7 kilometrów . OK. wiedziałem że jeszcze będę musiał dopłacić, więc nie było problemu, mogłem dorzucić 100 LEK porównując odległość z Tirany do Pogradeci. Po około 20 minutach znalazłem się na przejściu granicznym, kierowca chce 1000 LEK. Oczywiście całość za Tiranę, zaczęła się bitwa i przekonywanie że zapłaciłem wcześniej, on jest nieustępliwy, oczywiście angielski nie pomaga, znalazł się jednak taksówkarz który mówił po macedońsku, a tutaj do polskiego już tylko kilka kroków. Wytłumaczył mu co i jak i odstąpił, ale nadal chciał 400 LEK za podwózkę do granicy. Jakie 400 LEK? Za przejechanie 300 kilometrów płaciłem 600 a on chce ponad połowę za siedem kilometrów. Pokazuje mu portfel z 100 Lek w środku, ostatni banknot jaki mi został i daje mu, cos tam mruczy pod nosem i zabiera go. Biorę plecak i po 5 minutach opuszczam Albanie, kraj do którego wiele osób boi się jechać, a niepotrzebnie, kraju gościnnego (nie licząc jedynej sytuacji opisanej przed chwilą) i jeszcze w miarę taniego. Jedno jest pewne, jeszcze tutaj wrócę żeby zobaczyć północ kraju. Zafascynowało mnie jeszcze jedno miejsce, biała plama na mapie pomiędzy miejscowością Korce a Gjirokastra, szerokość około 150 kilometrów i długości od południa do północy ponad 200, zaledwie kilka wiosek i nic więcej, same góry, jedno z ostatnich bezludnych miejsc na mapie Europy.