Nastepnego poranka wyszlismy za miasteczko do jedynej drogi prowadzacej do granicy rosyjskiej i postanowilismy zlapac stopa. Niestety marnie nam to szlo bo nikt nie chcial sie zatrzymac. Zrezygnowani zaczelismy wracac az tu nagle zatrzymal sie obok nas minivan na rosyjskich numerach. Powiedzielismy ze chcemy dojechac do granicy a kierowca odpowiedzial ze granica dla nas jest zamknieta. Spokojnie wytlumaczylismy mu ze chcemy porobic kilka zdjec w wawozie i wrocic. Dal sie namowic i po chwili siedzielismy juz w aucie z kilkoma innymi osobami. Zostalismy poczestowani brzoskwiniami, parowkami i woda. Podroz trwala okolo 20 minut po rozkopanej, czesciowo w remoncie drodze i tylko w malym stopniu nawierzchni zdatnej do szybszej jazdy. Dojechalismy, podziekowalismy i ruszylismy w przeciwna strone. Nie bylo zadnych problemow ze zrobieniem kilku zdjec samego terminalu, nikt nas nie gonil, ani do nas nie strzelal bo wszystko odbylo sie z wiekszej odleglosci. Doczepil sie do nas jednak kierowca pewnego wozu, ktory usilnie zaraz jak nas zobaczyl chcial nas powiezc do Kazbegi. Po dluzszej rozmowie okazalo sie ze w jego wozie jest skryta tablica Taxi i juz wszystko bylo jasne, chcial 20 dolarow za podwozke. Stanowcze "Niet" i trzasniecie drzwiami zalatwilo sprawe. Z powrotem nikt nas nie chcial podwiezc totez caly dystans okolo 11 kilometrow pokonalismy w ponad 2 godziny pieszo. Oplacalo sie dla niesamowitych widokow (zdjecia ponizej). Wrocilismy do guest house'u, pozegnalismy sie z wlascicielami i udalismy na marszrutke do Tbilisi (10 lari), ktora w ciagu 3 godzin dowiozla nas z powrotem do Tbilisi.