Tego ostatniego dnia mogłem skorzystać z gościnności hostelu i wynieść się po 10 z czego oczywiście skorzystałem. Jako że miałem samolot około godziny 15 mogłem jeszcze trochę pokręcić się po centrum w okolicach Placu Katalońskiego, choć nie miałem oczywiście też go za wiele. Wysiadłem na stacji metra Diagonal i stamtąd powędrowałem w kierunku owego placu ulicą Passeig de Gràcia. Na tej ulicy ulokowane są dwa budynki zaprojektowane przez Gaudiego. pierwszy z nich idąc w stronę placu to Casa Milà. Budynek został zbudowany w latach 1906 - 1910 dla barcelońskiego przedsiębiorcy o nazwisku Milà i jego żony (stąd nazwa Dom Milà). Reprezentuje on styl secesyjny i jest uważany za jeden z najlepszych projektów Gaudiego, jednak dla mnie dużo ciekawszy jest budynek położony kilkaset metrów dalej. Casa Batlló. Stojąc przed tym budynkiem i oglądając jego fasadę doszedłem do wniosku że czegoś tak wielkiego i pięknego, a zarazem dziwnego nie można stworzyć "na trzeźwo". Oprócz cegieł i cementu oraz ceramiki i szkła musiały być użyte jeszcze inne "środki", ale może się mylę. Ciekawe jak by wyglądały polskie (i nie tylko) blokowiska, gdyby każde z nich przerobić na podobną formę? Budynek istniał już przed 1900 rokiem, ale była to właściwie ruina, dlatego właściciel zlecił Gaudiemu jego renowacje, a efekt widać na obrazku poniżej.
Doszedłem w końcu do placu i zanim wsiadłem w autobus na lotnisko pokręciłem się trochę po okolicy. Godzinę przed odlotem byłem już na miejscu, chociaż po wejściu do hali musiałem jeszcze iść 7 minut ruchomymi chodnikami do swojego terminalu (hala lotniska ma ponad kilometr długości).
Tak kończy się moja mała wyprawa do Katalonii i okolic. Oczywiście nie zobaczyłem wszystkiego co było do zobaczenia, ale nie był to mój ostatni raz w tym mieście. Zachwycił mnie ogrom metropolii i przede wszystkim jej niesamowita architektura. Pora była wracać do pracy i obowiązków, tymczasem gdzieś po drugiej stronie świata w Meksyku dziwna nierozpoznana choroba zaczęła zbierać swoje śmiertelne żniwo...