Po dokładnie roku przerwy powróciłem do mojego ulubionego rodzaju podróży, czyli kolejowania. Tym razem postawiłem na największą wyprawę, czyli przejechanie 15 krajów z Portugalii do Polski w 7 dni. Niestety już po wybraniu urlopu i rozpoczęcia planowania podróży uświadomiłem sobie że moim najgorszym wrogiem będzie pogoda, ale nie deszcz, ani wiatry tylko okropne upały. Faktycznie żar z nieba lał się niemiłosierny. Podczas sześciu dni podróży nie widziałem na niebie ani jednaj chmurki a temperatura dochodziła do ponad 40 stopni!
Poniedziałkową noc spędziłem jak zwykle na lotnisku w Newcastle by rano po godzinie szóstej wsiąść w samolot lini EasyJet lecący na południe Portugalii do miejscowości Faro. Podróż przebiegła spokojnie. Chociaż myślałem że będę odsypiał noc nie zmrużyłem oka. Niespodzianka czekała mnie już na samym lotnisku, mianowicie kontrola paszportowa. Po wylądowaniu wszyscy jak na zawołanie ustawili się w kolejce do "klasycznej" odprawy z celnikiem w kabinie, ja natomiast tak jak paru innych śmiałków postanowiłem spróbować z automatem. Automatem?! Tak automatem! Przyszłość jest nieuchronna, a Portugalia od dawna zmierza się z nielegalnymi imigrantami. Jako że Faro leży na "granicy" Unii Europejskiej to jest chyba normalne (chyba). Oczywiście zasada jest prosta, chociaż jej rozszyfrowanie zajęło zarówno mi jak innym sporo czasu. Podchodzi się do skanera i przykłada zdjęcie z paszportu, po czym komputer skanuje zdjęcie twarzy, które ukaże się na ekranie. Otwiera się pierwsza bramka. Podchodzę do kamery która robi zdjęcie mojej twarzy i porównuje ją z rysami z poprzedniego zdjęcia. Jeżeli wszystko się zgadza otwiera się druga i zarazem ostatnia bramka. Nie polecam dla ludzi którzy przechodzili chociaż najdrobniejsze operacje plastyczne, może być problem.
Wyszedłem z lotniska... i zapragnąłem wrócić. Mając na sobie tylko plecak i koszulę doceniłem po raz pierwszy zalety klimatyzacji. Musiałem iść do przodu. Autobus do centrum podjechał po kilku minutach i za niecałe 2 euro dowiózł mnie do dworca kolejowego. Mój pociąg odjeżdżał o 13, a było dopiero po 10 usiadłem więc w pobliskiej kawiarni i zjadłem śniadanie. Dopiero po porannym posileniu się ruszyłem na zwiedzanie.
Faro jest stolicą i zarazem największym miastem regionu Algarve, czyli południowej Portugalii. w zasadzie nie jest to jakieś wielkie turystyczne miasteczko, ale jest parę miejsc które warto zobaczyć będąc już tutaj. Udając się na wschód od dworca po krótkim czasie dojdziemy do przystani, gdzie może nie wodują jakieś luksusowe jachty, ale za to jest ona urokliwie położona. Musimy również przyzwyczaić się że nad naszą głową będą przelatywać co kilkanaście minut na wysokości zaledwie kilkudziesięciu metrów samoloty. Kawałek dalej znajduje się brama do starego miasta. Przechodząc przez nią znalazłem się w zupełnie innym zdecydowanie cichszym i spokojniejszym miejscu miasta. R do Municiplo doszedłem do jednego z placów przy którym stoi katedra. Świątynia która poprzednio była kościołem została odbudowana po wielkim trzęsieniu ziemi jakie dotknęło Portugalię w 1755 roku i objęło głównie Lizbonę. Do południowej ściany i ocalałej wieży dobudowano nową strukturę. Kawałek dalej na placu katedralnym zauważyłem drzewo pomarańczowe, takie same jakie rosło w Barcelonie, jednak 4 miesiące po mojej wizycie owoce z tego drzewa w porównaniu z hiszpańskim były przejrzałe i nie nadawały się do spożycia.
Zagłębiłem się w gąszcz uliczek i spacerowałem nimi szukając jednocześnie odrobiny cienia rzucanego przez mury kamienic. Dostrzegłem psa, który uciął sobie drzemkę na środku ulicy.
Zegar w katedrze wybił 11. Nie było jeszcze nawet południa a pot ciekł ze mnie strużkami. Na szczęście epicentrum miałem spędzić w pociągu. Doszedłem do wschodniego końca starego miasta gdzie znajdowały się resztki starego muru obronnego pomazane sprayem, oraz ku mojej uciesze tory kolejowe. Za torami na południe znajduje się wodny rezerwat przyrody do którego Ci którzy mają więcej czasu niż 3 godziny mogą wybrać się jedną z łódek wraz z przewodnikiem. Rezerwat laguny rzeki Formosa jest ostoją ptaków które przyzwyczaiły się już dawno do obecności tych większych, stalowych lądujących na pobliskim lotnisku.
Przeszedłem przez plac przy którym znajdowała się ciekawa fontanna w kształcie kul i wróciłem z powrotem do starego miasta przez bramę na Rua do Repouso. Idąc innymi uliczkami dotarłem do centralnego punktu, czyli katedry a stamtąd do punktu wejścia czyli bramy przez którą wszedłem za pierwszym razem. Udałem się w kierunku dworca, jednak nie poprzednią drogą ale deptakiem dla pieszych wśród okolicznych sklepów i pawilonów. Wstąpiłem do jednego z nich, żeby kupić małą butelkę wody, aby się nie odwodnić pamiętając ostatni udar podczas pobytu na Malcie. W końcu po małym spacerze doszedłem do dworca po godzinie dwunastej i wstąpiłem na małe piwo. Jako że jestem smakoszem tego trunku nie mogłem sobie odmówić spróbowania portugalskiego smaku. Choć piwo Sagres serwowane było w małych 330 ml butelkach (chyba specjalnie tylko na orzeźwienie) było bardzo dobre. Oczywiście w tak upalnych krajach jak Portugalia nie może być mowy o serwowaniu piwa ciepłego. W międzyczasie siedząc w kawiarni opisywałem pierwsze pocztówki do rodziców, które obiecałem sobie do nich wysyłać.
Nadeszła moja pora i poinstruowany przez konduktora na temat pociągu udającego się do stolicy (stały 3 na stacji bez żadnej informacji gdzie jadą) wsiadłem w ten właściwy i punktualnie o 13.20 wyjechałem w pierwszą kolejową przygodę.