Irlandia fascynowała mnie od dawna, choć sam nie wiedziałem o niej zbyt wiele, pamiętam jedynie że swego czasu kiedy słuchałem audycji radiowych w Trójce muzycznym świętem był co roku 17 marca, dzień św Patryka. Muzyka celtycka ma w sobie niepowtarzalny klimat, który sprawił że chciałem odwiedzić tą wyspę, najlepiej właśnie 17 marca. Niestety w pracy ktoś uprzedził mnie z urlopem i mogłem go tylko wziąć do 16 (zapewne bardzo wiele straciłem nie widząc parady).
W czwartek 13 marca 2008 roku wsiadłem w południowe metro, które zawiozło mnie wprost na lotnisko. Bilety na samolot były gotowe, w sumie zapłaciłem za lot około 45 funtów w obie strony, byłoby jeszcze taniej, gdybym wracał 17, zapłacił bym wtedy za sam bilet 2 funty! Z płatami lotniskowymi wyszło by 27 funtów. Aer Lingus są najlepszymi jak dotąd liniami lotniczymi, z których usług miałem przyjemność korzystać, ze względu na niskie ceny biletów, oraz czystość na pokładzie.
Lot przebiegał sprawnie i po ponad godzinie lotu wylądowałem na dublińskim lotnisku, usytuowanym w północnej części miasta.
Jako że Irlandia nie należy do strefy Schengen kontrola sprawdziła mój paszport i chwilę później bez czekania na bagaż (miałem jak zwykle tylko plecak z laptopem) udałem się do głównej hali. Szybko wypłaciłem z bankomatu Euro i po chwili znalazłem się w informacji turystycznej, gdzie zakupiłem 3 dniowy bilet na wszystkie autobusy w mieście i kolejkę DART obsługującą głównie wybrzeże w odległości 15 km na południe od Dublina. Niestety nie było mi dane z niej skorzystać. Nie chciałbym skłamać, nie pamiętam już dokładnie, ale wydaje mi się że zapłaciłem za ten bilet około 17 euro.
Zorganizowany mogłem ruszyć w kierunku miasta. Wsiadłem w autobus AIRLINK i po prawie pół godziny jazdy wysiadłem w centrum, koło olbrzymiej "szpilki", której zrobiłem kilka zdjęć. W dniu dzisiejszym ze względu na późną porę (dochodziła 17), nie planowałem żadnego zwiedzania. Po pół godzinie wyczekiwania pod szpilką spotkałem się wreszcie z moim kolegą z klasy. Nie widzieliśmy się ponad 2 lata. To właśnie u niego i jego dziewczyny miałem zakwaterowanie, za co serdecznie jeszcze raz dziękuje.
Po małych zakupach udaliśmy się na tramwaj, który zabrał nas do południowej dzielnicy Sandyford. Po około dwudziestu minutach i przejechaniu ośmiu i pół kilometra znaleźliśmy się w luksusowej dzielnicy, która była częściowo wykończona, częściowo jednak cały czas w budowie. Nowoczesne apartamenty zrobiły na mnie duże wrażenie, choć ich lokacja może się wydawać odrobinę dziwna, ponieważ Sandyford to w głównej mierze dzielnica magazynów, a ulokowana nowa dzielnica, w ich samym środku, pomiędzy niedawno oddaną do użytku linią szybkiego tramwaju LUAS, a autostradą M50, kontrastowała z otoczeniem.
Po zakwaterowaniu byłem gotowy do podboju miasta. Następnego dnia rano wyszedłem od znajomych i udałem się na przystanek wspomnianego wcześniej tramwaju LUAS. Po pięciu minutach doszedłem na przedostatni przystanek zielonej lini i w automacie za około 2 euro kupiłem bilet. Niestety bilet sieciowy zakupiony przeze mnie na lotnisku nie obowiązywał na tramwaje, a ja sam nie wiedziałem jakim autobusem dostać się do miasta, w rzeczywistości, nie został on nawet użyty w pięćdziesięciu procentach.
Po chwili przyjechał nowy, szary tramwaj. LUAS czyli po gaelicku "szybkość" to połączenie szybkiego tramwaju, którego tory znajdują się w wykopie, bądź na estakadach i zwykłego tramwaju, który jeździ po ulicach. Oddane do użytku w 2004 roku dwie linie szybko znalazły zastosowanie w ulicznych korkach.
Po 20 minutach znalazłem się w centrum koło parku St Stephen's Green i skierowałem swoje kroki właśnie do niego. Jest to jeden z najstarszych i największych parków na terenie Dublina. Po małym porannym spacerze wśród cudów przyrody udałem się na pobliski deptak Grafton Street, jeden z największych w mieście, który o tej porze był tłumnie wypełniony. Po przejściu kilkuset metrów moją uwagę zwrócił dziwny kościół na końcu jednej z uliczek. Dziwny albowiem jego wieże były niesymetryczne, jedna była grubsza i miała niższy dach od sąsiedniej. Kościół świętej Anny, bo o nim tutaj mowa jest jednym z dowodów na to że Dublin jest przykładem urbanistycznego chaosu stolicy Irlandii. Poszedłem w stronę tego kościoła i skręciłem na skrzyżowaniu w prawo idąc kawałek w kierunku parku w którym byłem na początku. Chwilę później po lewej stronie pojawił się duży budynek Mansion House, który od 1715 roku jest siedzibą władz miejskich. Obok niego zlokalizowane jest Muzeum Narodowe, z wielką kopułą. Po rozejrzeniu się dookoła wróciłem w kierunku kościoła, ale nie skręciłem z powrotem w uliczkę, tylko szedłem naprzód w stronę rzeki. po kilku minutach doszedłem do skrzyżowania z Nassau Street i skręciłem w prawo. Oto wyłonił się przed moimi oczami wielki kompleks, Trinity College,najstarszego, największego i najbardziej prestiżowego Uniwersytetu w całej Irlandii zbudowanego w 1592 roku. Obok niego mieści się uniwersytecka biblioteka mieszcząca 4 i pół miliona pozycji, głównie książek, ale także manuskryptów, map i wydawnictw muzycznych. Wszedłem na duży dziedziniec wypełniony tłumami studentów, wymieszany z tłumami turystów z różnych zakątków świata. Nie lubię zbyt tłocznych miejsc, więc opuściłem je szybko by po chwili znaleźć się w jeszcze bardziej gorszym miejscu, jednym z najważniejszych skrzyżowań w mieście. Tutaj u zbiegu Collage Green i Collage Street znajduje się Trinity College oraz budynek Banku Irlandii przy którym właśnie stałem. Budowę rozpoczęto w 1729 roku, nie dla budynku banku, ale parlamentu irlandzkiego, albowiem takie było pierwotne przeznaczenie tej budowli. W 1800 roku po podpisaniu aktu Unii, królestwo Irlandii przestało istnieć stając się częścią Wielkiej Brytanii, w związku z tym faktem parlament został zlikwidowany, a budynek, który był jego siedzibą przeznaczono jako główną siedzibę Banku Irlandii. Rolę tą spełniał do lat 70 XX wieku.
Wędrowałem teraz na zachód wzdłuż College Green, ale po krótkim czasie skręciłem w stronę głównej rzeki Dublina Liffey, po chwili wszedłem do jednej z najsłynniejszych i najładniejszych dzielnic w stolicy - Temple Bar. Licząca prawie 350 lat dzielnica, stanowi kulturalny światek miasta, zlokalizowane są tu liczne galerie, instytuty fotografii i filmu, oraz puby serwujące irlandzkie trunki. Jednym z nich jest Kawa po Irlandzku na którą wstąpiłem do jednego z lokali po drodze.
Choć historia tego trunku nie jest tak długa jak historia dzielnicy, jego smak jest doceniany przez wielu. Wynaleziony został przez Joseph'a Sherida w latach czterdziestych na dublińskim lotnisku. Chcąc rozgrzać zmarzniętych amerykanów dodał on do kawy odrobinę whisky. Zapytany czy jet to kawa po brazylijsku, odpowiedział że po Irlandzku, tak rozpoczęła się przygoda kawy, która podbiła kilka lat później Amerykę, a następnie cały świat.
Składa się ona z kawy, z dodatkiem whisky, brązowego cukru i dodatku świeżej kremowej śmietanki na powierzchni. Działa niesamowicie rozgrzewająco, zwłaszcza kiedy irlandzka pogoda nie jest najlepsza.
Ja osobiście nie miałem na co narzekać, bo choć była połowa marca i niebo było całkowicie zachmurzone nie padał deszcz i było dosyć ciepło. Dopiłem swoją kawę i ruszyłem dalej. Następnym moim celem był dubliński zamek. Ruszyłem tą samą uliczką na zachód, minąłem słynny Temple Bar, będący wizytówką dzielnicy, oraz Narodowe Archiwum Fotograficzne. po przejściu kilkuset metrów doszedłem do ruchliwej Lord Edward Street, spod której do zamku było już nie daleko. Skręciłem na północ w uliczkę przy ratuszu i wszedłem na dziedziniec zamku.
Początki zamku sięgają średniowiecza, i od jego powstania w tym miejscu do dziś jest najważniejszą budowlą i siedzibą wszystkich głównych władców w Irlandii. Przebudowywana przez wiele lat forma zamku, pozostawiła po sobie wiele budowniczych pamiątek z przeszłości, jak chociażby prawie VIII wiekowa wieża. Niestety nie miałem zbyt wiele czasu, aby wejść do środka, przyjrzeć się bliżej historii tego kompleksu, swój czas zarezerwowałem na zupełnie inny obiekt, ale o tym troczę dalej.
Po zrobieniu zdjęć udałem się dalej. Musiałem się odrobinę wrócić do Aungier Street. Kawa z alkoholem zaczęła działać, tego właśnie potrzebowałem na długą wędrówkę po mieście. Droga do następnego obiektu była długa, ale po kilkunastu minutach marszu doszedłem wreszcie do niego.
Katedra św Patryka, patrona Irlandii jest największym kościołem w Irlandii. Założony w 1191 roku nie jest siedzibą arcybiskupa (mieści się ona odrobinę dalej w katedrze Chrystusa). Dziś po ponad dwustu latach spełnia ona nadal swą reprezentatywną rolę jako najważniejsza katedra w kraju, odbywają się tutaj wszystkie najważniejsze wydarzenia związane z życiem kościoła, ale niekiedy również i państwa.
Idąc dalej na północ Nicholas Street doszedłem do skrzyżowania przy którym stoi katedra wspomniana przeze mnie wcześniej, siedziba arcybiskupa Dublina Katedra Chrystusa.
Skręciłem na zachód w High Street i podszedłem kawałek do przystanku, stamtąd chwilę później zabrał mnie autobus. Jadąc kawałek w tym kierunku opuściłem centrum i wjechałem w tereny fabryczne. Wysiadłem na przystanku i do swojego najważniejszego celu doszedłem na nogach.
W zachodniej części miasta mieści się kompleks browaru Guinness, znanego na całym świecie ciemnego piwo i zarazem mojego ulubionego. To właśnie tutaj przy St James Gate w Dublinie w 1759 roku Arthur Guinness podpisał umowę najmu ziemi na których położony jest browar na 9000 lat (sic!), tak właśnie w nietypowy sposób rozpoczęła się produkcja piwa, którego sława i smak obiegła już cały świat.
Po przejściu słynnej bramy dotarłem do wejścia muzeum Guinness Storehouse, przy którym stały dorożki gotowe oprowadzić turystów po całym mieście. Za jedyne 13.50 euro dostałem się do środka, aby poznać sposoby produkcji mojego ulubionego piwa. Nie będę się tutaj specjalnie rozpisywać na ten temat, jednak wspomnę tylko że ci którzy znają ten rodzaj piwa, wiedzą że Guinness jest czarny, z delikatnym odcieniem brązu i dużą stającą pianą. Po wypiciu ów piana powinna zakryć całą powierzchnie szklanki, wtedy wiadomo że był świeży i bez dodatków "z pod lady". Sam budynek Guinness Storehouse został otwarty po dostosowaniu go dla celów turystycznych w 2000 roku i skonstruowany jest w kształcie ogromnej szklanki do Guinness'a. Na pięciu poziomach krok po kroku dowiemy się jak powstaje najsłynniejszy irlandzki napój, będziemy mogli przetestować w laboratorium różne próbki wyjściowe do poszczególnych odmian tego piwa, poznamy historię budowy samej fabryki, reklamy, bez których trunek również nie mógłby zaistnieć oraz jego produkcje i eksport na całym świecie. W końcu po długim zwiedzaniu dojdziemy wreszcie do upragnionego celu, gdzie za wysiłek czeka nas zasłużona nagroda - pint (5,7 litra) Guinness'a, który wliczony jest w cenę biletu, na najwyższym punkcie muzeum, barze Gravity, którego przeszklone ściany pokazują nam niesamowity widok na Dublin i okolice, zdecydowanie warty całego poświęcenia. Na samej górze dostałem za darmo turystyczną mapę Dublina, więc mapkę z Google Earth mogłem odłożyć do plecaka.
Po małym odpoczynku ruszyłem w dalszą drogę, a czekały na mnie jeszcze co najmniej trzy punkty do zwiedzenia. Po całodniowej wycieczce poczułem się głodny i zacząłem szukać jakiegoś pubu, niestety jak to zwykle ze mną bywa wylądowałem w fast foodzie. Spacerując w kierunku rzeki, wzdłuż torów czerwonej linii LUAS'a doszedłem do zachodniego dworca kolejowego w Dublinie - Heuston. Ponad stu sześćdziesięciu letni budynek jest jednym z głównych dworców, obsługującym pociągi udające się na zachód i południe. To właśnie tutaj poświęciłem kilkanaście minut na zjedzenie swojego prowizorycznego obiadu, po którym ruszyłem dalej. Przeszedłem przez most Frank Sherwin na rzece Liffey i skręciłem na wschód w kierunku centrum. Początkowo szedłem nabrzeżem, ruchliwą Wolf Tone Quay, ale po zbliżeniu się do kolejnego muzeum skręciłem w lewo dochodząc do Benburb Street, gdzie biegła linia tramwajowa i stało wspomniane przeze mnie muzeum. Początkowo budynek był garnizonem wojskowym, najpierw dla Brytyjczyków, a po odzyskaniu niepodległości przez Irlandczyków do lat 90 - tych XX wieku właśnie dla nich. W 1997 roku powstało tu muzeum Narodowe, jedno z trzech na terenie Dublina, w którym można zobaczyć m. in. chińską porcelanę, meble, srebra, zastawy, a także kostiumy, broń i monety z przed wieków. Niestety gdy pierwszy raz zwiedzam jakieś miejsce to obieram tylko najważniejsze punkty, dlatego ruszyłem w dalszą drogę. Szedłem wzdłuż torów tramwajowych i po krótkim czasie doszedłem do dzielnicy Smithfield, gdzie małe walące się nieraz kamienice, ustępowały miejsce nowoczesnemu budownictwu, tutaj właśnie szczególnie rzucała się w oczy górująca nad budynkami wieża widokowa, przerobiona ze starego komina destylarni whisky Jameson. Niestety trafiłem na godzinę zamykania, dlatego nie udało mi się zobaczyć starej destylarni, ani wspiąć się na wysoką wieże, ponieważ była wówczas w remoncie, jedyne co mi pozostało to zrobić zdjęcie i udać się w dalszą wędrówkę.
Moja podróż pomału dobiegała kresu pozostał mi ostatni punkt, a po nim dojście do tramwaju i powrót do przyjaciół. Udałem się do ścisłego centrum, w te same miejsce z którego wczoraj wysiadałem z autobusu. Przedzierając się przez wąskie uliczki doszedłem w końcu do rzeki i stamtąd już cały czas szedłem wzdłuż niej aż dotarłem do mostu O'Connell, skręciłem w lewo i moim oczom ukazała się smukła sylwetka "szpilki".
Liczący 120 metrów wysokości monument został ukończony w 2003 roku i zastąpił wcześniej stojący w tym miejscu pomnik Nelsona, zniszczony w ataku bombowym IRA w 1966 roku.
Kawałek dalej stoi jeden z najważniejszych budynków Irlandii, budynek poczty wzniesionej w 1818 roku. W 1916 roku był siedzibą główną powstańców walczących o niepodległość Irlandii w Powstaniu Wielkanocnym, podczas którego wraz z okolicznymi budynkami został praktycznie doszczętnie zniszczony przez artylerie brytyjską. Dziś nadal spełnia funkcje poczty, powstała również propozycja utworzenia muzeum powstania.
Wróciłem do mostu O'Connell i stanąłem obok budynku Heineken'a wzniesionego w połowie lat sześćdziesiątych. Popatrzałem ostatni raz na rzekę, widok na wschód ukazywał wysoki biurowiec Liberty Hall, najwyższy w Dublinie, a niegdyś w całym kraju, obecnie na 7 miejscu pod względem wysokości. Kawałek dalej przez most przejechała kolejka DART, a jeszcze dalej na horyzoncie widniały dwa wysokie kominy elektrowni Poolbeg. To były ostatnie widoki stolicy Dublina, który powoli zatapiał się w wieczornym mroku.
Doszedłem spacerkiem do parku St. Stephen's Green, ale jeszcze przed wejściem do LUAS'a zajrzałem do pobliskiego centrum handlowego, spędziłem tam kilkanaście minut oglądając wystawy sklepowe, po czym powróciłem na Sandyford.
Tutaj w tym miejscu historia się urywa, na następny dzień zaplanowałem wyjazd kolejką DART na południe od Dublina, aby zobaczyć odrobinę irlandzkich krajobrazów, oraz dom wokalisty U2 Bono, jednak pogoda pokrzyżowała mi plany (padał okropny deszcz), oraz głównie zmęczenie, bo przegadałem z kumplem całą noc o starych dobrych czasach...
Więcej zdjęć z Dublina: http://picasaweb.google.pl/Cyprian.Bednarczyk/Ireland_dublin