Bangkok, stolica rozpusty, a właściwie czemu nie cała Tajlandia, bo z czym to państwo może się kojarzyć przeciętnemu Europejczykowi czy Amerykanowi. Zanim postanowiłem tutaj przyjechać niezbyt dużo wiedziałem o tym kraju, moją główną uwagę zwrócił wszechobecny pogląd że jest to wyzwolony seksualnie kraj do którego ściągają tabuny turystów żeby się „zabawić”, ale jak się okazuje nie tylko. Tajlandia jest również miejscem do którego ściągają ludzie aby się „podleczyć”, głównie w klinikach dentystycznych które oferują usługi znacznie taniej niż w Europie, dużo osób ściąga również aby zmienić płeć. Słynne już Lady of Bangkok czy prościej Ladyboys to masa ludzi na stałe wpisana w krajobraz głównie tajskich miast. Trzecim powodem może okazać się kuchnia, która obok indyjskiej i chińskiej przez wielu doceniona jest jako najlepsza i trudno się dziwić bowiem dobór przypraw i potraw wydaje się nie mieć granic, chociaż jedzenie wprost z ulicznych straganów może wydawać się balansowaniem na granicy. Dla spragnionych większych kulinarnych wrażeń czekają takie rarytasy jak smażone skorpiony, szarańcza czy karaluchy, te ostatnie wydają się być najbardziej świeże, bowiem trudno ich nie spotkać ich w molochu takim jak Bangkok.
Sama stolica robi niesamowite wrażenie i trudno tu raczej mówić o szoku kulturowym, bowiem pomimo miejskiego zgiełku i życia jakim tętni Bangkok nie ma tu chaosu charakterystycznego dla innych miast, zaczynając podróż po Azji warto zacząć od tego miasta. System komunikacji jest dość dobrze zorganizowany, z lotniska Suvarnabhumi, jednego z największych na świecie łatwo dojechać do centrum miasta za pomocą systemu kolejki Sky Train która porusza się po estakadzie górującej ponad zakorkowanymi drogami (dojazd kosztuje 30-50 bat,) te ostatnie lepiej omijać zwłaszcza w godzinach szczytu. Choć autobusy w stolicy są tanie (koszt to 8 bat, za klimatyzowany autobus 20, niezależnie od odległości) najlepiej poruszać się metrem lub łodzią które są szybkim środkiem transportu. Innymi opcjami są taksówki (licznik musi być włączony) i wizytówka Tajlandii, czyli tuk tuk, na którym najlepiej oszukać białego turystę.
Tu pojawia się kolejny problem, ceny. W niektórych miejscach Tajowie próbują zawyżać ceny tylko i wyłącznie dlatego że jesteś turystą, to niestety nie jest nielegalne niemniej w kilku przypadkach wprowadzono regulacje które zakazały tego typu przekrętów.
Ceny w normalnych miejscach typu supermarkety są relatywnie tanie w sieciach takich jak Tesco, czy wszechobecny na każdym kroku „7 Eleven” można dostać podstawowe produkty, mała butelka wody kosztuje w okolicach 8-10 bat. Nie opłaca się kupować jedzenia w supermarkecie, uliczne kuchnie są tak tanie że większość Tajów nie gotuje w domu ale gustuje w ulicznych garkuchniach, bądź restauracjach.
Jeśli chodzi o same atrakcje to są nimi Pałac Królewski i Świątynia Wat Pho z ogromnym posągiem leżącego Buddy (wstęp 100 bat). Tutaj również narodził się tajski masaż. Dzielnica do której ściągają wszyscy typowi turyści to Khao San Road. Przeludniona, zbyt komercyjna i zbyt wysoka jak na ceny mekka dla imprezowiczów. Drugą dzielnicą która zwraca na siebie uwagę to dzielnica czerwonych latarni, z licznymi barami go go i „pokazami” z których najsłynniejszy to „ping pong show” Większość z nich wiąże się z oszustwami na turystach więc lepiej uważać. „Biznes turystyczny” taki jak oszustwa i kieszonkowcy to zmora Bangkoku, więc zawsze trzeba uważać na kieszenie.
Tymczasem po trzech dniach pobytu w tym molochu ruszam w dalszą wędrówkę.